WYPRAWA NA POŁUDNIE I ZACHÓD POLSKI 2009 ROK

Opisane przez ks. Grzegorza Kortasa, od 7 do 25 lipca 2009 roku • 1750 km





Tym razem moją wyprawę chciałem zacząć od rekolekcji dla muzyków w Gródku n/Dunajcem. Następnie chciałem objechać południe i zachód Polski. Wyjazd był dosyć spontaniczny i nie miałem dokładnie zaplanowanej trasy. W ramach przygotowań przejechałem zaledwie ok. 300 km. Obawiałem się tego, że po raz pierwszy tak daleko będę jechał bez dnia odpoczynku. Około 200 km przejechałem za granicą tzn. na Słowacji, w Czechach i w Niemczech. Poniżej przedstawiam opis mojej wyprawy.



Dunajec



Jeżeli ktoś chce na bieżąco oglądać zdjęcia to wystarczy otworzyć Galerię Południe i zachód Polski 2009. Zdjęcia są opisane więc łatwo je odnaleźć. Jeżeli ktoś chciałby posłuchać muzyki w czasie czytania opisów czy oglądania zdjęć to może nacisnąć w menu Inne: Podkład z piosenkami religijnymi, Piosenki chrześcijańskie, Piosenki Arki Noego lub Rockowy podkład muzyczny. Otworzy się nowe okno z kilkoma zdjęciami i muzyka zacznie odtwarzać się automatycznie. Można nacisnąć okno equelizera w prawym dolnym rogu i wybrać piosenkę lub zatrzymać odtwarzanie. W środku relacji znajdziesz interaktywną mapę Polski z zaznaczonymi ciekawymi miejscami. Powiększ ją naciskając „+" i znajdź poszukiwane miejsce albo po prostu przeglądaj mapę Polski. Życzę dobrych wrażeń.





Mapa wyprawy

Opisane przez ks. Grzegorza Kortasa, od 7 do 25 lipca 2009 roku • 1750 km

Południe i zachód Polski 2009

Relacja z wyprawy

Opisane przez ks. Grzegorza Kortasa,od 7 do 25 lipca 2009 roku • 1750 km


Dzień pierwszy

Gródek n/Dunajcem - Nowy Sącz - Stary Sącz - Krościenko n/Dunajcem (7.07.2009)

(t= 4,19 h śr.= 14,6 km/h dyst.= 63 km)

Ratusz w Nowym SączuPociągiem z Bydgoszczy docieram 2.07.09 r., z dwiema dziewczynami ze Złotowa Adrianą i Weroniką, do Nowego Sącza. Dziewczyny jadą autobusem ja zaś rowerem do Gródka nad Dunajcem. Tam przeżyjemy rekolekcje dla muzyków. To temat na inną historię, ale było pięknie. Rekolekcje zakończyły się 7 lipca. Wyjeżdżam z Gródka o g. 15.00. Czeka mnie jedna duża góra do Nowego Sącza którą już raz przejechałem. Temperatura 25 °C. Jadę wzdłuż Jeziora Rożnowskiego. W Nowym Sączu udaję się na dworzec odwiedzić dziewczyny ze Złotowa czekające na pociąg.

W kajakuNastępnie kieruję się do Starego Sącza. Tutaj znajduje się klasztor Klarysek założony przez księżną Kingę, żonę Bolesława Wstydliwego. Księżna po śmierci męża sama wstąpiła do klasztoru w 1279 r. Do tego klasztoru wstąpiła również królowa Jadwiga, która zmarła w 1339 r. W 1683 r. Jan III Sobieski podarował klaryskom zdobyty na Turkach sztandar, który jest do dziś przechowywany w klasztorze. Przy klasztorze funkcjonuje gotycki kościół pw. Św. Trójcy i św. Klary. Kiedy przyjeżdżam wszystko jest zamykane, ale coś jeszcze zobaczyłem. Moja droga cały czas wiedzie wzdłuż Dunajca. Do Krościenka wjeżdżam po g. 20.00. Nocleg znajduję w centrali oazy. Pani, która zwykle szła wcześniej do siebie, dzisiaj posiedziała dłużej i to ona mnie przygarnęła. Teraz już wiedziała dlaczego tak siedziała. Jestem w domku razem z braćmi bonifratrami.



Dzień drugi

Krościenko n/Dunajcem - Szczawnica - Czerwony Klasztor - Niedzica - Dębno - Nowy Targ - Ludźmierz (8.07.2009)

(t= 5,44 h śr.= 13,7 km/h dyst.= 78,6 km)

Zamek w NidzicyRano odprawiam Mszę św. z braćmi bonifratrami razem z jutrznią. Później zostaję zaproszony na śniadanie z nimi. Przełożony pokazuje mi trasę wzdłuż Dunajca najpierw po Słowackiej a później po Polskiej stronie. Chętnie z niej skorzystam. Wyruszam o g. 10.00. Dzień zaczyna się deszczowo. Później jednak szybko przestaje padać i tak jest do końca dnia. Jadę do Szczawnicy. Robię krótki objazd miasta, zakupy i ruszam na Słowację do Czerwonego Klasztoru.

Najpierw jadę niebieskim szlakiem. W pewnym momencie skręcam na szlak niebieski. Ale okazał się on zbyt trudny i nieciekawy. Wracam więc do punktu rozejścia się szlaków. Nadrabiam tak ok. 10 km. Ale decyzja była dobra. Szlak Czerwony jest przepiękny. Prowadzi nad samym Dunajcem. Piękne widoki wynagrodziły trud jazdy. Temperatura ok. 22 °C. Widziałem jak policjanci słowaccy badali alkomatem słowackich dorożkarzy, dopiera wtedy mogli ruszać z turystami.

Ruch tratw na Dunajcu jest niesamowity. Nieraz płynie po 5 naraz. Jadę tak szybko, że o mało co przeoczyłbym widok Trzech Koron, najwyższy szczyt Pienin Środkowych. Zwiedzam Czerwony Klasztor, pięknie położony nad Dunajcem. Blisko znajduje się kemping. Można również wykupić spływ tratwą. Jadę kawałek dalej i przechodzę nowym mostem na polską stronę do Sromowców Niżnych. Tam jem obiad.

Pytając się o drogę dowiaduję się, że na Słowacji trzeba poza obszarem zabudowanym jeździć w kasku. Inaczej można zapłacić 100 €. Podjeżdżam pod dużą górę w Sromowcach Wyżnych. Nie było łatwo. Nie jestem jednak dobrze przygotowany na góry. Mam przed sobą niesamowite widoki Jeziora Czorsztyńskiego. i zamku w Niedzicy. Uważa się, że jest on najładniej położonym zamkiem w Polsce. I coś w tym jest. Jednak trzeba tam najpierw będzie podjechać. Zjeżdżam przez pomyłkę do miasta i nadrabiam kilka kilometrów. Niespodziewanie spotykam braci bonifratrów, z którymi spałem w Krościenku. Mam piękny widok zamku w Czorsztynie. I znowu podjazd do Falsztyna.

Jezioro Czorsztyńskie W Dębnie jest już płasko. Zwiedzam najstarszy w Polsce gotycki kościół drewniany z końca XV wieku. Ksiądz mówi by być krótko, bo jest już wietrzony i zamknięty dla turystów. Jadę niesamowicie ruchliwą droga do Nowego Targu. Nie ma niestety pobocza. Skręcam na Ludźmierz. Tutaj jest spokojnie. Mam przed sobą panoramę Tatr. W Ludźmierzu jestem o g. 19.00. Siostra zakonna skierowała mnie do domu pielgrzyma i tam znajduję nocleg. Na przechadzce spotykam proboszcza i chwilę rozmawiamy. Dzisiaj najwyższa wysokość to 717 m npm.



Dzień trzeci

Ludźmierz - Czarny Dunajec - Jabłonka - Bobrov - Oravská Polhora - Jeleśnia - Rychwałd (9.07.2009)

(t= 5,35 h śr.= 14,6 km/h dyst.= 82 km)

TęczaPobudka o g. 6.00. Mszę św. odprawiam w sanktuarium o g.6.30. Śniadanie jem razem z proboszczem i wikarym. Dziękuję za gościnę (proboszcz nie chciał zapłaty) i obiecuję modlitwę. Tak też robię bo w intencji dobrodziejów wyprawy mówię codziennie dziesiątkę różańca i odprawiam Mszę św. Wyjeżdżam o g. 10.30. Droga jest dosyć płaska. Temp. ok 22 °C. Duży ruch samochodowy. W Czarnym Dunajcu kupuję kask, ponieważ planuję jazdę przez Słowację. Po lewej stronie mam panoramę Tatr. Widoki są piękne. Mijam granicę ze Słowacją. Tędy jest krócej. Samoloty które rozsiewają nawozy zabierają też chętnych na przelot.

Mijam dwie bardzo długie miejscowości. Jedna z nich to Oravská Polhora. Typowa miejscowość turystyczna. Widać to po ilości turystów. Jest to najdalej na północ wysunięta miejscowość Słowacji. Znajdują się w niej liczne, góralskie chaty. Z uzdrowiska Słona Woda biegnie najstarszy szlak turystyczny na szczyt Babiej Góry i jeden z najstarszych w Beskidach Zachodnich. Tam chwyta mnie przelotny deszcz. Czekam schowany na przystanku ok. pół godziny. Temperatura od razu spadła do 14 °C. Znowu pnę się w górę na najwyższy punkt dnia. Okazuje się nim granica (807 m npm.).

Na granicy rozmawiam chwilę z panem od WC. Kilku kilometrowy zjazd z 800 na 400 m npm. Dobrze, że jadę w tę stronę a nie pod górkę. Przede mną jakiś fragment jedzie kolarz. Pedałując ma takie same tempo jazdy jak ja bez pedałowania. Kiedy tylko trochę bardziej robi się płasko, szybko mnie zostawia w tyle. W Jeleśni rozpoznaję zbliżającą się burzę i chowam się pod jakiś daszek od sklepu. Jest ulewa i nawet błyska. Znowu zaraz robi się zimno. Kiedy deszcz się zmniejsza postanawiam jechać dalej. Niedaleko przed Rychwałdem widzę niesamowitą tęczę. Tak intensywnej i to podwójnej jeszcze nigdy nie widziałem. Ludzie wychodzili w deszczu na zewnątrz podziwiać to zjawisko.

Niedzica Deszcz przestaje padać. Czeka mnie teraz, jak się okazuje, najtrudniejszy odcinek drogi z Rychwałdka. Jest bardzo stromo i to przez kilka kilometrów. Momentami 13 %. Muszę trochę poprowadzić rower. Do sanktuarium w Rychwałdzie dojeżdżam o g. 20.00. Rychwałd witał mnie dźwiękami dzwonów wybijającymi pieśń My chcemy Boga. Śpię w domu formacyjno - rekolekcyjnym franciszkanów.



Dzień czwarty

Rychwałd - Żywiec - Szczyrk - Wisła - Ustroń - Hermanice (10.07.2009)

(t= 5,28 h śr.= 12,5 km/h dyst.= 69 km)

Skocznie w SzczyrkuPobudka o g. 6.30. Msza św. odprawiam w sanktuarium maryjnym. Po Mszy mam sesję zdjęciową w kościele. Śniadanie jem razem z ojcami. Robię sobie kanapki na drogę. Od ojca dyrektora dowiedziałem się o sanktuarium w Szczyrku. Wyjeżdżam o g. 10.00. Od samego rana mam podjazd do Żywca. Robię krótki objazd miast (konkatedra, zamek, pałac, park). Pewien rowerzysta, kiedy przystanąłem na chwilę, spytał się czy może mi pomóc. Piękny gest. Kiedy wyjeżdżam z Żywca napotykam na krajówce 69 niesamowity ruch samochodów, także TIR-ów. A pobocza nie ma. Trzeba jak najszybciej zjechać w boczną drogę. Udaje mi się to w Łodygowicach.

Skręcam na Kalną. Jest cały czas pod górkę. Temp. około 21 °C. Później spada do 15 °C. W Szczyrku odwiedzam Centralny Ośrodek Sportu. Jestem przy skoczniach. Dowiaduję się, że czekają mnie serpentyny na przełęcz w Salmopolu. Kupuję specjalnie mapę Beskidów. Wchodzę 2 km po bardzo stromej drodze do salezjańskiego sanktuarium na Górce, rok temu koronowanemu. Oglądam z zewnątrz drewniany kościół pw. św. Jakuba. Kieruję się na Wisłę przez przełęcz. Robi się coraz trudniej, ale myślałem że będzie gorzej. Osiągnąłem najwyższy szczyt wyprawy 934 m npm. Kiedy robię sobie zdjęcie podchodzą do nie Słowaczki i pytają się o drogę. Udzielam im pomocy.

SzczyrkPo wjeździe przychodzi zjazd aż do samej Wisły. Podziwiam nową skocznię im. Adama Małysza. Mijam Ustronie. Cechą charakterystyczną tych stron jest to, że przeważa tu wyznanie ewangelickie. Jest sporo turystów. Widziałem kilku sakwiarzy. Do dominikanów w Hermanicach dojeżdżam o g. 20.00. Jest tam ośrodek nawet dla kilku tysięcy młodzieży. Śpię w sali na materacu. Jem kolację z własnych kanapek, które nie mogą się zepsuć i długo rozmawiam z młodzieżą.



Dzień piąty

Hermanice - Cieszyn - Zebrzydowice - Jastrzębie Zdrój - Wodzisław Śląski - Pszów - Racibórz (11.07.2009)

(t= 6,38 h śr.= 14,5 km/h dyst.= 82 km)

Panorama CieszynaRano o g. 9.00 odprawiam Mszę św. z dominikanami i młodzieżą. Później wspólne śniadanie (pieczona kiełbasa). Jest dosyć zimno - 18 °C. Wyruszam o g. 10.30. Młodzież ma już wykład z bioetyki. Jadę przez Goleszów. Jest pagórkowato. Dojeżdżam do Cieszyna. Dzieli się na dwie części - polską i słowacką. Miasto zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Niestety trwa remont wzgórza zamkowego. Jadę na stronę czeską jednym mostem, a wracam drugim. Strona czeska jest mniej ciekawa. Ruch tam też o wiele mniejszy. Nazwy ulic są po czesku i polsku.

W Cieszynie widać ruch zakupowy w dwie strony. Spotykam również zespół ludowy z Czech. Ruszam dalej. Obiad jem na zamku w Kończycach Małych. Specjalność restauracji - Jadło drwala, mała porcja za 13 zł. Odbywają się tu 2 wesela. Kelner mówi, że jest tu tak co tydzień. Jadę przez Jastrzębie Zdrój. Bardzo długo jadę przez to miasto. Zatrzymuję się w Wodzisławiu Śląskim. Mała miejscowość, ale przytulna. W Pszowie jestem przy sanktuarium MB Uśmiechniętej. Niestety trwa Msza św. i nie mogę wejść (sobota wieczór). Ruszam więc dalej. Ktoś po drodze życzy mi dobrej podróży. Mijam kilku sakwiarzy.

BMW Zjeżdżając z większej górki szybko nabieram prędkości. Próbował mnie wyprzedzić samochód osobowy, ale ja jechałem 50 km/h. Niestety przed nami był radar i tak jechaliśmy równolegle po wąskiej drodze aż nie minęliśmy radaru. Było bardzo niebezpiecznie. W Raciborzu oglądam prezentacje muzyczne ogniska twórczego. Jadę do znajomego księdza proboszcza z parafii NSPJ. Jestem tam o g.19.30. Czeka mnie tam niespodzianka w postaci pierwszego spotkania modlitewnego osób które były na rekolekcjach dla muzyków. Po kolacji rozmawiamy z misjonarzem z Peru. Kładę się o g. 23.30.





Dzień Szósty

Racibórz - Szonów - Prudnik - Głuchołazy - Biskupów (12.07.2009)

(t= 6,35 h śr.= 14,2 km/h dyst.= 93,5 km)

Widok kościołaMszę św. niedzielną odprawiam w kościele parafialnym o g. 9.00. Zostaję zaproszony na śniadanie z proboszczem, ojcem duchownym seminarium i neoprezbiterem. w rozmowie dowiaduję się o klasztorze benedyktynów w Biskupowie koło Nysy. Od razu wiem dokąd dzisiaj pojadę. Wyruszam o g. 11.00. Objeżdżam rynek miasta i kieruję się na Głogówek. Na początku jest temp. 18 °C. Później wzrasta do 24 °C. Droga spokojna. Mijam uśpione wioski (jest niedziela). Napotykam charakterystyczne poniemieckie krzyże przydrożne, albo figurki Marki Bożej na ścianach domów. Krajówka 40 jest również dosyć pusta. Jest jeszcze robiona, ale ma pobocze.

Jadę obwodnicą Lubrzy. Zajeżdżam do Prudnika. Tam na rynku odbywa się jakiś festyn. Żeby dojechać do Biskupowa trzeba w Głuchołazach jechać w stronę granicy. Później jest drogowskaz do klasztoru. Jadę ostro pod górę. W Gierałcicach na pofałdowanym przez deszcz asfalcie mam mały wypadek. Lewa sakwa wpadła w jakiś rezonans z nierównościami i się wypięła. Jechałem z górki 40 km/h i nie wiedziałem co się dzieje. Hak dolny trzymał sakwę którą ciągnąłem po ziemi. Towarzyszył temu spory hałas. Łyżworolkarz który to zobaczył, a jechał w przeciwną stronę, zawrócił aby mi pomóc i sam się wywrócił. Kiedy dojechał do mnie, okazało, że mi się nic nie stało a on miał mocno starty bok. Podziękowałem mu za troskę. Otarciami nie za bardzo się przejął.Krajobraz śląski

Kiedy przybyłem do Biskupowa o g. 19.30, spotkałem jednego z ojców na przechadzce. Okazało się, że kiedyś był w zespole Deus Meus i wiedział co to jest Strefa Chwały. Otrzymuję pokój w domu gościnnym. Jem kolację z bardzo dobrym chlebem benedyktyńskim. Jadę z ojców Ludwik Mycielski opowiada jak otrzymał relikwie św. Benedykta od jezuitów z Krakowa. Akurat dzisiaj zostały przywiezione. To prawdziwe święto dla wspólnoty. Są to jedyne w Polsce relikwie świętego z papierami. Pięknie mnie Pan Bóg tu przyprowadził. Jak określił to o. Ludwik, to prawdziwy deszcz łask. W domu gościnnym jestem sam.



Dzień siódmy

Biskupów - Nysa - Otmuchów - Paczków - Kamieniec Żąbkowicki - Bardo (13.07.2009)

(t= 5,35 śr.= 13,7 km/h dyst.= 77 km)

Katedra w NysiePobudka o g.7.00. Sam odprawiam Mszę św. w kaplicy benedyktynów. Jem śniadanie, pakuję się i wyruszam o g. 10.00. Jadę spokojną drogą przez Białą Nyską. Dzisiaj wyjątkowo nie chce mi się jechać. Po niecałych 20 km jestem w Nysie. Zwiedzam kościół św. Jakuba i św. Agnieszki z XV w. Posiada jeden z najbardziej spadzistych dachów w Europie o niebagatelnej powierzchni 4 tysięcy m2, jest to też miejsce pochówku sześciu biskupów wrocławskich. Objeżdżam inne zabytki. Jestem także koło Domu Generalnego sióstr Elżbietanek, z którymi będę współpracował w nowej parafii.

Po po godzinie pobytu w Nysie ruszam na Otmuchów, ale boczną drogą przez Jędrzychów. Nie zobaczyłem niestety Jeziora Nyskiego. Droga jest dosyć spokojna. Przede mną rozpościera się piękny panorama Otmuchowa. Ładne miasteczko. Z zabytków oglądam Zamek biskupi, wzniesiony prawdopodobnie w XIII w. Kościół św. Mikołaja - Okazała, barokowa budowla z 1693 r. Oraz ratusz z XVI wiecznym zegarem słonecznym. Ładne miasteczko. Jadę dalej boczną drogą wzdłuż jeziora. Zjeżdżam na chwilę na brzeg. Zrobiło się upalnie. W Lubiatowie rozmawiam z miejscowym o pałacu i historii krzyża pokutnego. Ktoś zabił i dlatego go postawił. W Pomianowie i później droga jest okropna. Pełna dziur. Jadę slalomem.

Młodzi w zamku Otmuchów W Paczkowie oglądam średniowieczne mury miejskie. Niestety jest dość dużo pijanych. Kieruję się na Kamieniec Ząbkowicki. Droga składa się z betonowych bloków. Przejechałem ok. 50 km. Robi się dosyć późno i niestety nie wjeżdżam do Kamieńca. Podziwiam tylko z daleka zamek i kościół pocysterski. Na rzece Nysa Kłodzka pierwszy raz widzę efekty powodzi w postaci pływających całych drzew. Skręcam na Ożary i Przyłęk. Jestem już blisko celu chociaż zostałem wprowadzony w błąd przez miejscowego, że jest dalej. Teren pagórkowaty. W sklepie w Bardzie kupuję colę, bo już nie mam nic do picia. Na miejscu w Bardzie jestem o g. 20.00. Znajduję nocleg w sanktuarium u zakonników. Zostaję zaproszony na kolację. Obchodzę niewielkie Bardo. Później wieczorne rozmowy z redemptorystami. Minął już siódmy dzień wyprawy. Mam zrobione ponad 560 km.



Dzień ósmy

Bardo - Wambierzyce - Broumov - Mieroszów - Krzeszów (14.07.2009)

(t= 5,47 h śr.= 13,4 km/h dyst.= 80 km)

Figura z BardaBudzę się o g. 6.15. O g. 7.00 odprawiam Mszę św. w sanktuarium. Później śniadanie i rozmowy o drodze przy kawie. Spotykam moich nowych parafian z Bydgoszczy, którzy zwiedzali sanktuarium. Wyruszam o g. 9.30. Najpierw ostry podjazd do Wojbórza. Później ostry zjazd 1.5 km. I znowu pod górkę. Zaczyna padać deszcz. Chowam się na przystanku. Ale po chwili już przestaje.

Skręcam na Bożków, ponieważ zobaczyłem informację o pałacu na bocznej drodze, a wjechałem na główną. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie przez swoją wielkość. Prywatny właściciel kupił go, ale chyba tylko po to, by drożej go sprzedać. Z Bożkowa prowadził bardzo ostry podjazd, ale warto było tu wjechać. Przejechałem przez dzielnicę Nowej Rudy. Mijam ciekawe oznaczenie miejscowości Ścinawki Średniej, praktycznie jednego domu. Teraz przede wszystkim zjeżdżam.

Znowu jest upalnie. Temp. powyżej 30 °C. Pojawiły się już znaki do sanktuarium w Wambierzycach. Dojechałem tam po 30 km. W centrum miejscowości króluje barokowa bazylika z ukoronowaną w 1980 roku XIII wieczną figurką Wambierzyckiej Królowej Rodzin. Rower zostawiam przy drzwiach, zabierając dokumenty i idę do środka. Tam czeka mnie niespodzianka. Spotykam nauczyciela z rodziną ze Złotowa z którym uczyłem w Rolniczaku. Tego samego, którego spotkałem przy wyjeździe na wyprawę rok temu. Niesamowite spotkanie. Modlę się i robię zdjęcia. Po zjedzeniu obiadu w barze (kotlet schabowy, ziemniaki, herbata - 16 zł) ruszam na Czechy. Do przejścia pieszo - rowerowego jest cały czas pod górkę. Granica jest na szczycie. Znaki poniszczone. W Czechach jest pagórkowato, ale nie ma tylu zakrętów.

Jestem w Broumov nad rzeką Ścinawką. Najbardziej okazałym zabytkiem miasta jest benedyktyński klasztor - uznany za czeski zabytek narodowy. Zespół klasztorny obejmuje: kościół pw. św. Wojciecha a w nim refektarz z kopią całunu turyńskiego z 1651 r. oraz ogromną bibliotekę a także Muzeum Ziemi Broumovskiej. Do środka nie wchodzę, bo na to trzeba czasu. Dalej jadę przez Meziměstí. Granicę przekraczam w Starostin. Jechałem przez Czechy, tak jak i przez Słowację, ponieważ jest krócej. Robi się dosyć płasko. Są to tereny na wysokości ok. 500 m npm. Dalej jazda raczej w dół.

W Mieroszowie kupuję sobie picie (pepsi colę) i upewniam się co do dalszej drogi. Mijam Dobromyśl. Koło Gorzeszowa jestem przy jednym z Głazów Krasnoludków, w Rezerwacie Głazy Krasnoludków. Są to zabytki przyrody - zespół form skalnych o długości 1,2 km oraz szerokości 200 m znajdujący się ok. 1,5 km na południowy zachód od Gorzeszowa. Zwietrzałe formy skalne piaskowca ciosowego stanowią zabytki przyrody o wysokości 6-25 m przybrały rozmaite kształty maczug i grzybów.

WambierzyceDojeżdżam do Krzeszowa o g. 19.00. Już z daleko widać sanktuarium. Grupa młodych chłopaków mija mnie bez problemów pod górkę. Zdziwili się kiedy ich minąłem błyskawicznie rozpędzony masą roweru z górki. Staję prze wieżami kościoła. Są po prostu potężne. Nie wiem czy coś takiego widziałem. Szukam noclegu u sióstr benedyktynek w domu pielgrzyma. Siostra odesłała mnie do elżbietanek, ale kiedy dowiedziała się, że jestem księdzem, coś się dla mnie znalazło. Siostra mówiła mi, że jest prymitywnie, ale ja nic lepszego nie potrzebowałem. Wyszło słońce zza chmur i udałem się na sesję zdjęciową. Wracam i planuję dzień jutrzejszy. Czas na spanie.



Dzień dziewiąty

Krzeszów - Lubawka - Kowary - Piechowice - Szklarska Poręba (15.07.2009)

(t= 5,30 h śr.= 13,5 km/h dyst.= 74,5 km)

Sanktuarium w KrzeszowieO g. 6.00 mam pobudkę. Koncelebruję Mszę św. w kaplicy sióstr o g. 6.45. Jem śniadanie o g. 8.00. W międzyczasie się pakowałem. Płacę 35 zł ze śniadaniem. Wyruszam o g. 10.00. Jadę do Pawilon na wodzie - zwanego Betlejem w samym Krzeszowie. Miejsca spotkań cystersów. Robię 4 km w dwie strony. Kupuję pasztet i chleb krojony, a także coś do picia oraz słodką galaretkę. Zamiast na Kamienną Górę przez księdza z Warszawy zostałem pokierowany na Lubawkę.

Droga to 4 km podjazdu i tyleż podjazdu. Po drodze mijam zabytkową karczmę w Miszkowicach. Kiedy ją oglądam miejscowy mówi mi o skrócie. Zamiast 3 km jest 800 m przez las. Ale po chwili dodaje, że trzeba go znać, bo jak sam stwierdził: kto sobie skraca, ten na noc nie wraca. Dojeżdżam do Lubawki. Oglądam skocznię narciarską z 1924 i kamienice XVII wieczne na rynku. Tam spotykam znajomego księdza Piotra Pieniążka z Osieka, który również jeździ rowerem. Zaprasza mnie do swojego wuja na obiad. Jest g. 12.30. W tym czasie zaczyna lać. Jem przepyszny obiad i prowadzę rozmowy z gospodarzami. Jestem tam u nich aż przestało padać tj. o g. 15.00. Jadę na Rozdroże Kowarskie (787 m npm.). A później szalony zjazd 5 km. Trzeba uważać na drogę z pierwszeństwem przejazdu z Kamiennej Góry.

Sanktuarium w Krzeszowie Mijam Kowary i jadę na Podgórzyn. Jest płasko lub z górki. Przy dużej prędkości mijam zbiornik wodny w Sosnówce oddany w 2001 roku. Przejeżdżam przez Piechowice, miasto olimpijczyka Marka Galińskiego. Postanawiam jechać dalej do Szklarskiej Poręby. Poruszam się drogą krajową nr 3. Ruch nie jest duży. Jest minimalne pobocze. Jadę wzdłuż rzeki Kamienna w odwrotnym kierunku do jej nurtu. Czyli cały czas jadę pod górkę i to dosyć mocno. I to jest tak naprawdę najtrudniejszy odcinek. Nie wiem gdzie jest Szklarska Poręba. Robi się powoli ciemno. Szukam jakiegoś kempingu. I w końcu jest nad samą rzeką. Zatrzymuję się wyczerpany. Mam 15 min. do Wodospadu Szklarki. Wykonuję kilka telefonów do rodziny. Rozbijam namiot i idę spać.



Dzień dziesiąty

Szklarska Poręba - Świeradów Zdrój - Lubań - Nowogrodziec - Kliczków (16.07.2009)

(t= 6,12 h śr.= 14,5 km/h dyst.= 90,5 km)

Gościna w LubaniuWstaję o g. 7.00. Niestety nie mogę pochwalić tego kempingu. Jest bardzo brudno w ubikacji. Nie ma ciepłej wody. Płacę 10 zł. Teraz trochę turystyki pieszej. Udaję się pieszo do Wodospadu Szklarki. Znajduję się on na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego dlatego trzeba zapłacić za wstęp 5 zł. Po spakowaniu się wyruszam o g. 10.00. Jest znowu pod górkę. Dojechałem do Górnej Szklarskiej Poręby, czyli do centrum. Dopiero teraz zobaczyłem miasto jadąc nim 8 km. Jest mnóstwo ludzi. Dużo wycieczek, a także sportowców. Dzieci bawią się na placu zabaw przy Skwerze Radiowej Trójki. W piekarni, gdzie robiłem zakupy, rozmawiam o wyprawie i dalszej trasie. Ma być na początku trudno, ale ładnie. Jest tak jak mówił piekarz. Najpierw 3 km ostro pod górkę. Piękne widoki na Karkonosze.

Mijam Zakręt Śmierci. Wysokość powyżej 700 m npm. To jest czwarta wysokość wyprawy po granicy z Czechami, Przełęczy Salmopolskiej i Rozdrożu Kowarskim. Później jest płasko. Droga wije się wśród lasów. Następnie jest 5 km zjazd do Świeradowa Zdroju z widokiem na Góry Izerskie. Muszę przyznać, że była to najładniejsza widokowo trasa na całej wyprawie. A chciałem jechać inną drogą. Temperatura powyżej 30 18 °C. Świeradów Zdrój to miejscowość typowo zdrojowa, jak sama nazwa wskazuje. Widzę sporo Niemców. Do granicy przecież jest niedaleko. Część Zdrojowa jest bardzo spokojna. Chodzę sobie po deptaku Domu Zdrojowego. W parku jest pusto. Dopiero na deptaku widać jakieś życie. Wszędzie są bardzo strome podjazdy.

Po krótkim objeździe miasta, kieruję się w stronę granicy z Czechami przez osiedle Czerniawa Zdrój. Muszę podchodzić i to z wielkim trudem. Co chwilę przystaję by odsapnąć. Jest tak stromo. Nachylenie nawet 15 %. Mijam Kolej Gondolową Świeradów-Zdrój. Widać, że cieszy się dużym powodzeniem. Po kilku kilometrach doszedłem do szczytu na wysokość ok. 700 m npm. Później już tylko zjazd do Leśnej na 200 m npm. Tak opuszczam góry. Kiedy zaczął się ten zjazd to poczułem mocne szarpnięcie i poczułem, że coś jest nie tak z hamulcem tylnym. Myślałem, że mam już tylko przedni. A jechałem 40 km/h. Powoli wyhamowałem i zacząłem szukać przyczyny. Okazało się, że pękła mi szprycha w tylnym kole. Koło zaraz zaczęło bić na boki. Ostrożnie ruszyłem dalej. Oglądam ciekawe ruiny XIV wiecznego zamku w Świeciu, w które ktoś zaczął inwestować.

Wodospad Szklarki Mijam Miłoszów. W czasie wojny istniała tam filia obozu Gross-Rosen, gdzie do dziś zachowała się fabryka oraz 2 wejścia do sztolni, budowane przez więźniów. Zasypane zaraz po wojnie, oznaczone jako obiekty niespenetrowane. Z kolei zwiedzam ciekawe miasto Lubań. Położone w polskiej części Łużyc Górnych na Pogórzu Izerskim, nad rzeką Kwisą. Leży na międzynarodowym szlaku pątniczym - Drodze św. Jakuba. Zbiegają się tu trzy jego odcinki: Dolnośląska Droga św. Jakuba, Via Regia oraz Via Cervimontana. Na mapie miałem zaznaczony Nawojów Łużycki jak miejsce z zabytkiem. Nic nie mogłem dostrzec. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem tył tamtejszego kościoła. Znajdowały się tam pozostałości dworu renesansowego z połowy XVI wieku. Zachowały się piękne renesansowe krużganki z około 1570 roku. Mszę św. odprawiam w miejscowości Nowogrodziec w późnobarokowym kościele pw. Św. Pawła i Piotra o g. 18.00.

Wszyscy pytali się mnie o św. Jakuba. Okazało się, że miasto także leży na tym szlaku. Jest zwane miastem "dobrego garnka" ze względu na tradycje ceramiczne. Dzięki życzliwości kościelnego mogę troszkę dłużej pobyć w środku kościoła. Oglądam okazałe ruiny klasztoru Magdalenek z XIII w. Kieruję się na Osiecznicę. W Kliczkowie udaję się przed zamek, na którym jest impreza i nie można wejść do środka. W wiosce miał być ksiądz, ale tu nie mieszka. Pytam się więc o nocleg gdzie indziej. Zostaję skierowany do pana Janka koło elektrowni wodnej. Tam znajduję miejsce. Warunki całkiem nieźle. Nocleg kosztuje 30 zł.



Panorama

Panorama koło Rychwałdu



Dzień jedenasty

Kliczków - Szprotawa - Kożuchów - Sulechów (17.07.2009)

(t= 7,15 h śr.= 15,9 km/h dyst.= 115,5 km)

Tama w KliczkowieWstaję o g. 7.00. Wyruszam o g. 8.15, a więc dosyć wcześnie. Jadę na elektrownię wodną a następnie na zamek. Dobrze, że jestem rano ponieważ za godzinę przez cały dzień będą imprezy. Przy wejściu stoi dwóch strażników. Zamek w Kliczkowie sięga początkami roku 1297. Leży w sercu Borów Dolnośląskich. Pogoda jest bardzo dobra. Temp. powyżej 25 °C. Droga wiedzie cały czas wśród lasów leciutko w dół. Autostrada jest zamknięta więc jest trochę ruchu ciężarówek na drodze którą jadę. Śniadanie jem po 25 km w lesie o g. 10.00. W Rudawnicy spotykam Czechów z kajakami na samochodach.

Dalej wybieram drogę przez Szprotawę. To się okaże dla mnie miejscem pełnym niespodzianek. Najpierw spotykam miłe dzieciaki pod sklepem, które są ciekawe wszystkiego. W centrum miasta rozmawiam przez chwilę z mężczyzną. Po chwili wraca i wręcza mi 5 brzoskwiń mówiąc, że takich pewnie jeszcze nie jadłem. Rzeczywiście są płaskie, soczyste, słodkie i mają małą pestkę. Jak się dowiedziałem od sprzedawczyni, pochodzą z zagranicy. Jestem tym gestem mile zaskoczony. W centrum Szprotawy przejeżdżam obok sklepu rowerowego. Mam przecież pękniętą szprychę i ósemkę z tego powodu. Pytam się o możliwość naprawy. Okazuje się, że inna naprawa została akurat zakończona i nie ma problemu. Po 45 minutach jest po wszystkim. Płacę 30 zł.

Po objechaniu miasta wyjeżdżam w stronę Zielonej Góry. Poza granicami miasta spotykam chłopaka jadącego rowerem. Przez dłuższy czas jedziemy razem i rozmawiamy. Na chwili postoju częstuję go otrzymaną brzoskwinią. Kiedy dowiaduje się, że jestem księdzem prosi mnie o błogosławieństwo. Jechał do niedawno poznanej dziewczyny w Zielonej Górze. Jadę przez Kożuchów. Ma dosyć ładną starówkę z murami obronnymi, zamkiem i piękną farą z XIII w. Będąc blisko Studzieńca czuję się osłabiony i muszę coś zjeść. Kiedy kończę odjeżdża kobieta maluchem i stwierdza, że ma kapcia. Prosi mnie o wymianę koła. A to ci przygoda. Nie robiłem tego już kilka lat. Myślałem, że zdążę na Mszę św. ale przez tę przygodę chyba to będzie niemożliwe ze względu na późną porę.

Zamek Kliczków Chcąc ominąć Zieloną Górę jadę na Raculę. Robię tam krótkie zakupy i o g. 18.20 widzę kościół. Msza św. jest o 18.30 i tak udaje mi się ją odprawić. Zostaję zaproszony na kolację, ale dziękuję ze względu na późną porę. Na Sulechów nie mogę jechać drogę ekspresową, więc czeka mnie kilka kilometrów kostki brukowej na Jany. To jest przeżycie ekstremalne. Przejeżdżam przez zabytkowy most w Cigacicach (fragmenty z XIX w.) na Odrze. Pytam się o nocleg, ale tu taj nic nie ma, a jest już g. 20.00 i robi się ciemno. Trzeba jechać 6 km do Sulechowa. Po g. 21.00 jestem na miejscu. Dzwonię na plebanię kościoła św. Stanisława Kostki. Udaję się i mam nocleg na salce.



Dzień dwunasty

Sulechów - Świebodzin - Paradyż - Pniewo - Sulęcin - Krzeszyce (18.07.2009)

(t= 6.24 h śr.= 15,3 km/h dyst.= 99 km)

Wymiana kołaWstaję o g. 7.00. Zabawna sytuacja, ponieważ jestem zamknięty i nie mogę się wydostać z salki na Mszę św. Przez okno proszę o pomoc. O 8.00 odprawiam Mszę św. Śniadanie jem z gościnnymi księżmi. Proboszcz je przygotowuje. Dziękuję za gościnę. Jest zimno tylko 18 °C. Ciemne chmurę na niebie. Objeżdżam rynek miasta i dalej na Świebodzin główną trasą. Na szczęście jest pobocze. Teren pagórkowaty. Na obrzeżach Świebodzina z daleka oglądam teren budowy ogromnego pomnika Chrystusa Króla. Świebodziński pomnik, podobnie jak jego brazylijski odpowiednik w Rio de Janeiro, będzie miał 32 metry wysokości. Ale nie stanie się li tylko wierną kopią Chrystusa z Rio. Dodatkowo będzie miał bowiem jeszcze koronę i inny układ rąk: otwarte ramiona skierowane na leżące u podnóża lubuskie miasteczko. Ponieważ kilka razy byłem chwilę w Świebodzinie, zaskoczeniem było dla mnie sanktuarium Miłosierdzia Bożego.

Robię rundę po mieście. Odkryłem Ławeczkę Czesława Niemena, powiązanego rodzinnie z miastem. Kieruję się na Międzyrzecz. Zwiedzam Paradyż - Gościkowo. We wsi znajduje się pocysterski klasztor, na terenie którego mieści się obecnie Wyższe Seminarium Duchowne w Paradyżu. Pocysterski Kościół Najświętszej Marii Panny i świętego Marcina z XIII-XIV wieku przebudowany w XVIII wieku jest jednym z najcenniejszych zabytków na ziemi lubuskiej. Droga nie ma już pobocza i skręcam na Pniewo. Istnieje tam trasa turystyczna, obejmująca fragment tuneli i schronów bojowych, zwanych pancerwerkami Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Udostępnione są różne warianty trasy: długi liczący 3 km i krótki o długości 1,5 km, a także warianty na życzenie i liczne trasy naziemne. Ponadto w Pniewie znajduje się skansen sprzętu wojskowego i sala wystawowa, w której zgromadzono liczne eksponaty związane z historią i przyrodą MRU.

Czołg w Pniewach Trochę się tam kręcę i obmyślam nowy wariant mojej drogi, by ominąć krajówkę. Od Świebodzina bowiem nie ma pobocza. Kieruję się na Sulęcin. Zaczyna kropić. Moja siostra znalazła telefon w internecie do parafii w Krzeszycach w której planuję nocleg i proboszcz się zgodził. Kilka kilometrów przed Żarzynem kładą nową nawierzchnię asfaltową i samochody osobowe mają zakaz przejazdu. Jest więc zupełny spokój. Robi się pagórkowato. Jadę przez Łagowski Park Krajobrazowy. Cały czas są tereny wojskowe. Wjeżdżam na lokalne wzniesienie 300 m npm. Trochę się spociłem. W Sulęcinie właśnie się skończył festyn Joannitów. Zaczyna mocno padać. Ubieram rzeczy przeciwdeszczowe. I tak jest do Krzeszyc. Ostatnie 4 km jadę krajówką. Na miejscu jestem po g. 20.00. Zdejmuję wszystko ponieważ jest mokre z zewnątrz. Jem kolację i idę do proboszcza. Ten częstuje mnie wyśmienitą sałatką owocową. I idę spać. Dzisiaj przekroczyłem 1000 km.



Dzień trzynasty

Krzeszyce - Myślibórz - Pyrzyce - Kołbacz - Szczecin (19.07.2009)

(t= 8 h śr.= 16,1 km/h dyst.= 129 km)

SzczecinWstaję o g. 7.00. Jem śniadanie i o g. 8.00 przewodniczę niedzielnej Mszy św. z kazaniem. Proboszcz jedzie na filię, więc już nie ma czasu na rozmowy. Wyruszam o g. 9.00. Jadę przez Świerkocin. Niedaleko od zabudowań wsi znajduje się ZOO Safari - jedyny tego typu prywatny ogród zoologiczny w Polsce, przystosowany do przejazdu autobusem i samochodem. Trzy kilometry dalej znajdują się Nowiny Wielkie, a tam z kolei Park Dinozaurów. Normalnie centrum rozrywki.

Jest bardzo dobry asfalt. Droga pagórkowata. Wokół las. Mijam Lubiszyn i Dalsze. Wjeżdżam na główną drogę, ale ruch w niedzielę jest niewielki. Objeżdżam Myślibórz leżący nad Jeziorem Myśliborskim. Ładne miasto. Znajduje się tam kolejne już sanktuarium miłosierdzia Bożego. Chwilę odpoczywam od upału w środku kościoła. Dalej udaję się na Otanów. Droga jest słaba. Główna doga zamienia się w autostradę. W Pyrzycach oglądam pozostałości murów obronnych z 2. połowy XIII w., długości ok. 2000 metrów.

Zamek książąt Pomorskich Szczecin Wjeżdżam na drogę krajową nr 3. Do centrum Szczecina mam 45 km. Jest szerokie pobocze i duży ruch samochodów. Skręcam do Kołbacza gdzie zwiedzam pocysterski kościół romańsko - gotycki z lat 1210-1347, gotycki Dom Konwersów z lat 1300-40 i Dom Opata z 1. połowy XIV w. Warto było nadrobić kilka kilometrów. Niestety od tego momentu nie ma już pobocza. Jadę ile sił w nogach. Przejazd przez Szczecin to 30 km w ogromnym ruchu. Siostra opracowała drogę do salezjanów do których jadę, i nie mam problemów z dojazdem. Oglądam panoramę miasta na Trasie Zamkowej im. Piotra Zaremby. Na miejscu jestem o g. 21.00. Przejechałem najwięcej kilometrów z bagażami w moim życiu - 129 km. Rozmawiam jeszcze ze znajomym salezjaninem i zmęczony idę spać.



Dzień czternasty

Szczecin - Pilchowo - Ahlbeck - Bellin - Ueckermünde - Mönkebude - Kamp (20.07.2009)

(t= 7,05 h śr.= 13,8 km/h dyst.= 98 km)

RozlewiskaPobudka o g. 6.25. Odprawiam Mszę św. o g. 7.00. Na śniadaniu i kawie jestem z salezjanami. Pytam się o wyjazd ze Szczecina, ale droga jest dosyć prosta. Jadę na Pilichowo. Jest ścieżka rowerowa. Rano jest słońce, ale wieje zimny wiatr. Robię zakupy na rynku i kupuję euro potrzebne mi w Niemczech. Spotykam kolejnych podróżników. Jeden wybiera się ze Szczecina do Zakopanego. Wyraźnie odczuwam wczorajszy dzień. Jadę wolno oszczędzając siły. Wykonuję telefon do domu. Zastanawiam się czy przy mojej dzisiejszej kondycji jechać przez Niemcy. Dokonałem pewnego wyczynu, a mianowicie mogę powiedzieć, że przejechałem rowerem cały Szczecin - 40 km. Muszę odpocząć po 15 km jazdy.

Dzisiaj nie mam sił i motywacji. Chce mi się spać. Kiedy się położyłem podjeżdża do mnie rowerzysta z Polic i chwilę rozmawiamy o jego wyprawach rowerowych po Polsce i Europie. Zaproponował, że może mi towarzyszyć do Niemiec. Przystaję na to. Niestety nie wziął ze sobą map wspólnie wydanych przez Powiat Policki i stronę niemiecką. Jedziemy i rozmawiamy. Mój towarzysz pochodzi z Bydgoszczy tak jak i ja. Zaczyna padać i proponuję by się schować. Pod daszkiem spotykamy jego kolegę. Zaraz pyta się czy ma mapę. Okazuje się że ma i tak mam mapy. Bez nich nie dał bym sobie rady. Teraz jedziemy w trójkę. Mijamy granicę z Niemcami. Leśna droga rowerowa jest w bardzo dobrym stanie. Ja nadaję wolne tempo. Na liczniku mam 40 km. Rozstajemy się w Ludwigshof.

Jeszcze bardziej zwalniam. Bez nich pewnie bym zrezygnował. Mijam wioski z domami krytymi strzechą ale nowe. Czysto i cicho. Kieruję się na Warsin drogą asfaltową. Do Ahlbeck jechałem lasem. Mijam miejscowość wczasową nad Zalewem Szczecińskim. Mocno wieje. W Ueckermünde łapie mnie burza z piorunami. Udaje mi się schować w supermarkecie. Jadę i za chwilę znów leje. Wkrótce wychodzi słońce. Ścieżka rowerowa robi się trudna do przejechania. Prowadzi krętą drogą wśród drzew. Następnie są bloki betonowe. Przy moim zmęczeniu jest bardzo trudno. Jednak widoki są piękne. Jadę wzdłuż rzeki Rosenhager Beck. Chwyta mnie kolejna gwałtowna burza. Chronię się na wieży widokowej. Z niej widzę wspaniałą tęczę.

Granica z Niemcami Jest niełatwo jechać ale warto było. Taki też jest mój wniosek. Jeżeli wybiera się to co trudne to jest się bardziej zadowolonym. Kieruję się do Kamp w nadziei znalezienia noclegu. Próbowali pomóc mi Niemcy. Ale nic z tego nie wyszło. Zobaczyłem tylko zabytkowy most zwodzony. Do Anklam nie dojadę więc szukam noclegu na dziko. Udaje mi się to na wale przeciwpowodziowym po zjechaniu ze ścieżki. Jest spokojnie i cicho.



Dzień piętnasty

Kamp - Anklam - Lassan - Wolgast - Zinnowitz - Koserow - Ückeritz - Bansin - Heringsdorf - Ahlbeck - Świnoujście (21.07.2009)

(t= 7,13 h śr.= 13,1 km/h dyst.= 95 km)

Plaża w NiemczechBudzę się o g. 6.25. Składam namiot i po modlitwie i śniadaniu wyruszam o g. 8.00. Do Anklam mam 5 km. Zwiedzam miasto Otto Lilienthala z kościołem pw. Najświętszej Marii Panny w Anklam z XIII w. Kieruję się na Lassan. Jadę wzdłuż wybrzeża. Mocno wieje. Asfalt jak w Polsce. Przed Wolgast uwieczniam na zdjęciu reklamę na przystanku autobusowym. Po 40 km jestem w Wolgast. Miasto jest oblegane przez turystów. Mijam most zwodzony i znajduje się na wyspie Uznam. Skręcam w kierunku Świnoujścia.

Mam 35 km do Ahlbeck. Pierwsza miejscowość położona nad morzem to Zinnowitz. Chcę to uczcić obiadem w restauracji. Miejsce znajduję w Asia - Snack Döner Kebab. Zamawiam podając numer dania. Jest bardzo, bardzo ostre. Mnóstwo ludzi i tak będzie przez całe niemieckie wybrzeże. Przy objazdowych teatrzykach pełno rodziców z dziećmi. Mijam wielokilometrowe kempingi. Cały czas jest świetnie oznaczona ścieżka rowerowa. Prowadzi w dużej części przez las. Niektóre fragmenty są dosyć trudne. Jest bardzo dużo rowerzystów w każdym wieku. Jadą całe rodziny.

Przystanek w Niemczech Chciałem wykąpać się w morzu i kiedy znalazłem plaże z dobrym wejściem dla roweru okazało się, że to plaża nudystów. Biegało tam dwóch mężczyzn golasów. Za taką przyjemność dziękuję. To było koło Ahlbeck. W Świnoujściu jestem o g. 18.00. W kościele garnizonowym odprawiam Mszę św. o g. 19.00. Udaję się na kemping Relax za który płacę 26 zł, a więc sporo. Kemping jest jednak porządny z przepustkami i ochroną. Rozbijam namiot. Później idę nad morze i jem kolację. Moimi sąsiadami są mieszkańcy Nowego Sącza, z którego przecież wyruszyłem rowerem.



Dzień szesnasty

Świnoujście - Międzyzdroje - Międzywodzie - Dziwnów - Pustkowo - Trzęsacz - Rewal - Niechorze (22.07.2009)

(t= 6,07 h śr.= 13,2 km/h dyst.= 81 km)

Klif w TrzęsaczuWstaję o g. 7.00. Składam namiot i wyruszam o g. 8.00. W Świnoujściu jest kontynuacja ścieżki rowerowej międzynarodowej trasy R10. Jadę na przeprawę promową a później do latarni. Przyjechała jakaś wycieczka więc oglądam ja tylko z zewnątrz. Trasa rowerowa prowadzi lasem. Niektóre odcinki są piaszczyste. Znowu nie jest łatwo. Wchodzę na wieżę obserwacyjną Goeben. Mocno odczułem lęk wysokości gdy znalazłem się w części gdzie jest tylko kratownica. Na trasie spotykam w zasadzie samych Niemców. Przejeżdżam przez Międzyzdroje. Tutaj jest pełno ludzi. Po prawej mam Woliński Park Narodowy z Rezerwatem Żubrów. Jadę ostro pod górę. Wjeżdżam pod Gosań - najwyższe wzniesienie polskiego wybrzeża leżące bezpośrednio nad morzem (95 m npm.) i Grzywacz - najwyższe wzniesienie wyspy Wolin (116 m npm.) na której się znajduję. Znajdują się około 4 km od Międzyzdrojów, przy szosie nr 102, na odcinku Międzyzdroje - Dziwnów.

Mijam Wisełkę - małą miejscowość leżącą nad morzem i Jeziorem Wisełka. Kołczewo znane jest z usytuowanego tutaj pola golfowego o randze międzynarodowej (66 ha, najstarsze w Polsce). Także leży nad morzem i Jeziorem Kołczewo. W Międzywodziu idę do baru na obiad. Zamawiam sobie rybę jak to nad morzem. Niestety jedzeniu towarzyszą małe czarne stworzenia których jest pełno w powietrzu. Wcześniej nigdzie ich nie było. Cały czas się wycieram. W Dziwnowie udaję się na plażę, ale tylko na chwilę. Pogoda jest niesprzyjająca. Lekko pada i na chwilę przestaje. Następnie znów to samo.

Spotykam rowerzystkę z zagranicy, która pytała się mnie o drogę. Nie wie jeszcze dokąd dzisiaj pojedzie. W Pustkowie, w którym jestem pierwszy raz, oglądam replikę krzyża z Giewontu, który w zamyśle organizatorów miał połączyć duchowo ludzi mieszkających pomiędzy Bałtykiem a Giewontem. Postawiony został 26 maja 2007. Do plaży mimo wysokiego klifu, prowadzi droga dla rowerów i inwalidów. Władze bardzo się postarały. Jadę bardzo dobrą drogą rowerową. Dojeżdżam do Trzęsacza. Na wschód od niego przechodzi południk 15°00' długości geograficznej wschodniej, wyznaczający czas środkowoeuropejski. To miejscowość z kąpieliskiem morskim położonym na brzegu klifowym. Widać tam moc morza. We wsi znajdują się ruiny gotyckiego kościoła wybudowanego pośrodku wsi na przełomie XIV/XV wieku w odległości prawie 2 kilometrów od morza.

Ostatnie nabożeństwo odprawiono w kościele 2 marca 1874 roku. Wyposażenie świątyni przewieziono do katedry w Kamieniu Pomorskim, a część zabytkowego tryptyku można obejrzeć w Rewalskim kościele. W 1901 roku zawaliła się pierwsza jego część. Dziś pozostał jedynie fragment południowej ściany. Obecnie trwają intensywne prace nad ochroną ruin przed sztormami. Jest to jedyna tego typu atrakcja turystyczna w Europie.

Krzyż w Pustkowie Oglądam potężna i odkryta latarnię w Niechorzu. O g. 19.00 odprawiam Mszę św. Proboszcz w ramach ogłoszeń spytał się czy ktoś by mnie wziął na nocleg. Znalazła się pani Eugenia Nowakowska z Rewala. I tak miałem nocleg w przyczepie kempingowej. Musiałem się wrócić 5 km do Rewala. Na prośbę właścicielki poświęciłem przyczepę. Byłem w niej pierwszym gościem. Zostaję poczęstowany kolacją. Później rozmawiamy. Idę nad morze i i do latarni. Wracam o g. 23.00. Biorę prysznic i zostaję upomniany przez sąsiadów, że tak późno. Zmęczony idę spać.



Dzień siedemnasty

Niechorze - Cerkwica - Gryfice - Świdwin - Kluczkowo (23.07.2009)

(t= 8,06 h śr.= 15 km/h dyst.= 122 km)

Latarnia w NiechorzuWstaję o g. 7.00. O g 8.00 jestem spakowany. Panu Eugenia przynosi mi śniadanie. Chwilę rozmawiamy o problemach. Idę na plażę klifową za dnia. Mam jakieś 300 m. Później pamiątkowe zdjęcie z gospodarzami i wyjazd o g. 9.00. Jadę na Karnice. W okolicach tej miejscowości nawierzchnia drogi jest niezbyt dobra. Wcześniej jest znacznie lepiej. Mijam Cerkwicę. Tam w 1124 roku odbył się uroczysty chrzest ludności Pomorza Zachodniego przeprowadzony przez misjonarza św. Ottona z Bambergu. Warto ją odwiedzić ze względu na gotycki kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.

U stóp wzgórza kościelnego, po drugiej stronie drogi i za ogrodzeniem boiska sportowego rośnie kępa dębów. W ich cieniu chowają się cembrowana kamieniem polnym studnia (niestety wyschnięta) i również kamienny obelisk z krzyżem i tablicą pamiątkową. Według tradycji tu znajdowało się baptysterium, czyli jedno z miejsc, gdzie biskup Otton z Bambergu dokonywał chrztu Pomorzan zamieszkujących najbliższą okolicę. We wsi Karnice znajduje się kościół z XV wieku, przebudowany w stylu barokowym w XVIII wieku oraz romantyczna kaplica pogrzebowa z XIX wieku. Dojeżdżam do Gryfic gdzie zwiedzam zabytkową basztę i bramy. Zachodzę do cukierni i kupuję sobie ciasto z jabłkiem i wiśnią oraz mleko. Odpoczywam w parku miejskim. W tym czasie dzwonię do sióstr w Połczynie Zdroju pytając się o nocleg. Ale nie mają miejsca.

Postanawiam więc jechać inaczej niż przez Połczyn. Jadąc przez Gryfice dostaję zaproszenie na pomidory, ale dziękuję ponieważ długo już odpoczywałem. Moja trasa prowadzi przez Brojce i Rzesznikowo. Znowu atakują mnie te małe muszki chyba ziemiórki. Trzy kilometry jadę główną drogą, ale jest pobocze. W Rymaniu skręcam na Sławoborze. Dojeżdżam do Świdwina. Siedem minut przed osiemnastą jestem przed kościołem Matki Bożej Nieustającej Pomocy powstałym w latach 1338-1469. O g. 18.00 odprawiam Mszę św. Zostaję zaproszony na kolację przez najstarszego wikariusza ks. Piotra. Jem jego specjalność - jajecznicę. Rozmawiamy o noclegu. Tutaj dla mnie jest za blisko. Proponuje, że zadzwoni do proboszcza parafii w Kluczewie. Tam ksiądz jest zajęty, ale porozmawia z sołtysem. Tak mam nocleg.

Zabudowania młyna w Gryficach Niestety jest trochę daleko. Okazało się, że to 35 km. Jest już g. 19.30. Teren jest bardzo pagórkowaty. Szybkie zjazdy i podjazdy na najlżejszych przełożeniach. Jest bardzo ładnie. To jest teren Drawskiego Parku Krajobrazowego. Robi się ciemno. Pierwszy raz jadę przy świetle czołówki. W zupełnych ciemnościach dojeżdżam o g. 22.00 do Kluczkowa. Pije herbatę z panią sołtys która już na mnie czekała i jem bardzo dobre cukierki krówki produkowane w miejscowej firmie Gniewko Kluczewo. Idę do świetlicy wiejskiej. Miejscowi chłopacy myśleli, że jest jakaś impreza i dobijali się do mnie, ale dali mi spokój.



Dzień osiemnasty

Kluczkowo - Borne Sulinowo - Nadarzyce - Jastrowie - Złotów (24.07.2009)

(t= 6,50 śr.= 16,6 dyst.= 114 km)

Jeźdźccy na koniachPobudkę mam o g. 7.00. Spakowany jestem o g. 8.00. Czekam na syna sołtysa, który miał przyjść i zamknąć swietlicę, ale nie przyszedł. Idę na zakupy (trzy bułki i dżem w piątek) i jadę do domu sołtysowej. Budzę jej syna i daję mu klucz od świetlicy. Temperatura tylko 19 °C. Jadę przez Chłopowo i Łubowo. Od Liszkowa przez 9 km prowadzi betonówka aż do Bornego Sulinowa. Jest płasko. Na jednym z niewielu wzniesień wyprzedza mnie rowerzysta. Na górce nabrałem dużej prędkości i rozpędzony tylko śmignąłem koło niego. Bardzo się zdziwił. Spotykam się ze znajomą rodziną z Piły.

Idziemy zwiedzić dawny dom oficera z salą balową i teatralną. Wszystko jest zdewastowane. Oglądamy także dom sióstr klauzurowych. Po herbatce i rozmowach ruszam o g. 13.10. Za Bornem Sulinowo chce mi się mocno spać, więc chwilę odpoczywam. Jadę do tamy na rzece Piława. Jakaś grupa kajakarzy musi wyjść na brzeg. Zbierają się chmury i zaczyna padać. W pewnym momencie wręcz leje. Są błyskawice. Chowam się na chwilę pod wiatą. Nie zapowiada się jednak, że przestanie więc jadę dalej w strugach deszczu. Momentami czuję się jak na rowerze wodnym.

Kajkarze na Pilawie Niestety przez tę ulewę źle skręcam i nadrabiam drogi. Cały czas pada. Dopiero przed drogą krajową na Jastrowie przestaje. Dzisiaj nadrobiłem chyba z 30 km. Teraz jadę główną drogą. Jakoś da się jechać chociaż nie ma pobocza. Wyszło słońce. W Jastrowiu jestem o g. 18.45. Tutaj nie widać śladu deszczu. Jadą przez Nowiny spotykam moich dawnych parafian. Ta wieś należy do mojej poprzedniej parafii w Złotowie. Mijając mnie przed Złotowem inni parafianie trąbią na mnie, ponieważ mnie rozpoznali. Na plebanii w Złotowie jestem o g. 19.55. Składam życzenia imieninowe gospodyni pani Krystynie. Odwiedzam znajomych, a później spać.



Dzień dziewiętnasty

Złotów - Więcbork - Wojnowo - Bydgoszcz (25.07.2009)

(t= 5,22 śr.= 16,1 dyst.= 86 km)

Bydgoska WenecjaWyjeżdżam o g. 11.00 po odwiedzeniu znajomych. Jadę znaną mi drogą. Zajeżdżam nad jezioro w Więcborku. Tam jem posiłek siedząc na ławce. Oglądam kaczki, które podpływają gdy rzucałem im kawałki wysuszonej już bułki. Nadciąga deszcz. Ruszam więc dalej. Daleko nie ujechałem gdy złapała mnie ulewa. Stoję oparty o niesamowicie nagrzaną ścianę budynku. Deszcz i przelotne opady towarzyszyć mi będą aż do Bydgoszczy. Jadę spokojnie. Ta droga jest mi dobrze znana. Z Bydgoszczy do Wojnowa powstaje ścieżka pieszo - rowerowa. Będzie można spokojnie przejechać ten odcinek. A ruch jest tutaj dosyć duży.

Kanał Bydgoski O g. 17.45 jestem w Bydgoszczy. Przejeżdżam przez Kanał Bydgoski. Udaję się na Wyspę Młyńską. Tam prawdziwy najazd telewizji. Widocznie kręcą film, ponieważ następuje rekultywacja wyspy i właśnie ukończono kolejny etap. Robi się tu coraz ładniej. Przy moim kościele jestem o g. 20.00. Ksiądz Damian robi mi pamiątkowe zdjęcie i tak zakończyła się moja kolejna bardzo udana wyprawa. Niedługo, jeszcze w te wakacje wybieram się na drugą, już tylko tygodniową wyprawę po Kaszubach.

Podsumowania

Opisane przez ks. Grzegorza Kortasa, od 7 do 25 lipca 2009 roku • 1750 km

Podsumowania

Jazda

  • Dni jazdy - 19
  • Dni bez jazdy - 0
  • Czas wyprawy: od 7 do 25 lipca 2009 roku
  • Wypadki - 0
  • Przejechanych kilometrów - 1750 km


ks. Grzegorz Kortas






[Strona Główna] [O mnie] [Porady] [Południe Polski 2009] [Galeria] [Wycieczki] [Plany] [Wiadomości] [Linki] [Księga Gości] [ Kontakt ]

statystyka

Ryba Maj 2008 © ks. Grzegorz Kortas