WYPRAWA NA WSCHÓD POLSKI 2008 ROK

Opisane przez ks. Grzegorza Kortasa • od 30 czerwca do 24 lipca 2008 roku • 1750 km





Podobnie jak dwa lata temu tak i teraz za cel miałem rekolekcje dla muzyków w Gródku n/Dunajcem. Po drodze chciałem zwiedzić m.in. Pojezierze Brodnickie i wschodnią część Polski a także Wilno. Wyjazd był dosyć spontaniczny i nie miałem dokładnie zaplanowanej trasy. W ramach przygotowań przejechałem zaledwie ok. 600 km. To rzeczywiście nie jest zbyt dużo. Ale po ostatnim wyjeździe jakoś się nie obawiałem. Poniżej przedstawiam opis mojej wyprawy.



Cerkiew św. Jana Teologa



Jeżeli chcesz mieć na bieżąco podgląd ze zdjęciami to wystarczy otworzyć Galerię Wschód Polski. Zdjęcia są opisane więc łatwo je odnaleźć. Jeżeli ktoś chciałby posłuchać muzyki w czasie czytania czy oglądania zdjęć to proszę w menu Inne wybrać któryś z podkładów muzycznych. Otworzy się nowe okno z kilkoma zdjęciami i muzyka zacznie odtwarzać się automatycznie. W oknie equelizera w prawym dolnym rogu można wybrać piosenkę lub zatrzymać odtwarzanie. W środku relacji umieściłem interaktywną mapę Polski z zaznaczonymi ciekawymi miejscami. Powiększ ją naciskając „+" i znajdź poszukiwane miejsce albo po prostu przeglądaj mapę Polski. Życzę dobrych wrażeń.




Mapa wyprawy

Opisane przez ks. Grzegorza Kortasa • od 30 czerwca do 24 lipca 2008 roku • 1750 km

Wschód Polski 2008

Relacja z wyprawy

Opisane przez ks. Grzegorza Kortasa • od 30 czerwca do 24 lipca 2008 roku • 1750 km


Dzień pierwszy

Złotów - Więcbork - Wojnowo - Bydgoszcz (30.06.2008)

(t= 5.25 h śr.= 17.20 km/h dyst.= 93.50 km)

Bydgoska WenecjaWyruszam z plebanii w Złotowie. Gospodyni pani Krystyna nie wierzyła, że się załaduję na rower. Ale zrobiłem to bez większego problemu. Panuje upał. Temperatura sięga 30 °C. Jest mocne słońce. Na samym początku o mało co bym się nie przewrócił. Ledwo utrzymałem kierownicę. Mam za mało sztywny przedni widelec amortyzowany. To powoduje bujanie całego roweru. Mogłem to dopiero zauważyć po założeniu bagażu. Ustawiam pokrętło amortyzacji na 0 i teraz dopiero mogę jechać dalej. Na początku wyprawy jak zwykle więc mała przygoda. Nauczyciel z Rolniczaka, którego mijałem z trudem mnie rozpoznał. Troszkę rozmawiamy.

Zaraz za Złotowem spotykam Proboszcza i Kościelnego. Chwila rozmowy i życzenia dobrej podróży. Teren jest lekko pagórkowaty. Hamulce hydrauliczne Magury na obręcze spisują się bardzo dobrze. Założyłem je, bo miałem problem z zamontowaniem bagażnika przy hamulcach tarczowych. Droga biegnie wśród lasów. Mijam Więcbork pięknie rozciągający się nad jeziorem. Po 40 km mam lekki kryzys. Ale później jest już lepiej. Widać jednak braki w treningu. Po drodze dziewczyny które mnie zobaczyły zadawały sobie głośno pytanie: jak może ktoś jechać tak obładowany? Nie bacząc na to ruszyłem dalej.

Dojeżdżam do Wojnowa i robię zakupy. Siedzący przed sklepem rzucają uwagę: O! To są dopiero wczasy za darmo. Upał męczył. Jeden samochód troszkę przesadził z prędkością i by zatrzymać się przede mną musiał hamować z piskiem opon. W Bydgoszczy jestem o g. 15.30. Spotykam się z moją siostrą Sabiną pracującą w przychodni. Szukam możliwości odprawienia Mszy św. Odpowiada mi godzina w kościele pw. Trójcy Św., w parafii na terenie której mieszkałem przez pierwszych 8 lat mojego życia. Objeżdżam troszkę moje rodzinne miasto. Spotykam dwóch niemieckich sakwiarzy, którzy szukali hotelu. O g. 19.30 dojeżdżam do domu rodzinnego. Tutaj mam mój pierwszy nocleg i okazję do spotkania się z rodzinką.



Dzień drugi

Bydgoszcz - Chełmża - Wąbrzeźno - Bobrowo (1.07.2008)

(t= 6.31 h śr.= 16.7 km/h dyst.= 109 km)

Rozbijanie namiotuRano odprawiam Mszę św. w mojej parafii rodzinnej pw. Opatrzności Bożej. Krótko rozmawiam z proboszczem i wikariuszami m.in. z ks. Andrzejem, kolegą z kursu, który wybiera się na pielgrzymkę pieszą do Wilna. W domu jem wspaniałe śniadanie (smażona biała). Wyruszam o g. 9.20. Na drogę dostaję 5 bułek. To powinno wystarczyć na cały dzień. Przez Bydgoszcz, w dużej części, można już przejechać ścieżkami rowerowymi. Nie jest więc źle.

Jadę do Fordonu, dzielnicy Bydgoszczy, do mechanika na wymianę klocków hamulcowych do tarczówki, dętki i przeglądu całości roweru. Wszystko jest wykonane w 1 h. To jest mój stały sklep i serwis od wielu już lat. Mieści się na ul. Langego. Przejeżdżam kilometrowy most na Wiśle i jadę do Ostromecka. Tutaj skręcam do parku i chwilę odpoczywam. Kieruję się na Wudzyn. Jest gorąco. Temperatura sięga 30 °C. Jednak niebo pokrywa większa ilość chmur niż wczoraj.

Robię objazd Chełmży. Bardzo ładne miasteczko. Udaję się także nad jezioro. Obieram kierunek na Wąbrzeźno. Tam na rynku rozmawiam z mężczyzną, który ma ponad 80 lat i świetnie się trzyma. Mówi, że dużo chodzi na powietrzu. On też pokazuje mi drogę na Osieczek. Jest ona zupełnie pusta. Niestety nawierzchnia jest nie najlepsza. W Brudzawie robię zakupy, przede wszystkim wodę i rozmawiam z miejscowymi. Chciałem dojechać do Wąbrzeźna ale robi się późno (g. 20.00) a sił też brakuje. Rozbijam się na dziko niedaleko jeziora, ale bez dostępu.



Dzień trzeci

Bobrowo - Brodnica - Lidzbark - Nidzica (2.07.2008)

(t= 7.04 h śr.= 15.2 km/h dyst.= 108 km)

Brodnica zamek krzyżackiW nocy ok. g. 2.00 przeżyłem chwilę strachu. Nagle coś mocno uderzyło w mój namiot. Bałem się wyjść. Ale później nic się już nie działo. Prawdopodobnie z całej siły uderzył jakiś ptak. Rano został tylko niewielki ślad. Wyruszam o g. 8.50. Przede mną od razu jest ostry podjazd (ok. 3 km). Teren jest mocno pagórkowaty. Nachylenie momentami 6%. Tak jest aż do Lidzbarka. Temperatura dochodzi do 30 °C. Robię zakupy i jem śniadanie w Zbicznie. Poznaję rowerzystę, który też chciałby wyruszyć w taką podróż. Gorąco go do tego zachęcałem. To on zrobił mi zdjęcie przy śniadaniu. W Brodnicy jestem o g. 11.30, a przejechałem tylko 20 km. Objeżdżam miasto. Jest ono dosyć duże. Pojechałem na plażę, do zamku krzyżackiego, spichlerzu i parku.

Obiad jem w barze przy plaży w Piasecznie (fasolka po bretońsku, pieczywo i herbata, wszystko 6 zł). W Lidzbarku kupuję sobie nóż do krojenia, ponieważ mój scyzoryk Victorinox gdzieś się zawieruszył w czasie przeprowadzki. Zagaduję mężczyznę co tutaj jest ciekawego, ładnego. Odpowiada mi, że nic. To znaczy, że skarbem są ludzie. Później w sierpniu przeszła przez to miasto trąba powietrzna i narobiła bardzo wiele szkód.

Od Lidzbarka teren jest bardziej płaski. Za to droga jest do niczego. Bardzo dużo łat. W Działdowie chcę odprawić Mszę św. Jest g. 17.00 a Msza o g. 18.00. Czekam więc 1h. Z napotkanym mężczyzną rozmawiam o podróżowaniu na rowerze. I tak mija czas. Po Mszy św. dostaję kolację od wikariusza. Nie chciało mi się jeść, ale jak zacząłem to nie mogłem skończyć. Pięknie podziękowałem i po zrobieniu zdjęcia pojechałem w stronę Nidzicy. Od Działdowa jest prawie płasko i lepsza jest nawierzchnia drogi. Później nawet spory kawałek jadę z górki. Odzyskuję to co zapracowałem do Lidzbarka. Nocleg znajduję przy plebanii parafii bł. Bolesławy Lament w Nidzicy. Biorę prysznic. Jem kolację i trochę rozmawiam z neoprezbiterem i rodzicami proboszcza. O g. 22.00 idę spać. Śpię w namiocie, który mi pomaga rozbijać neoprezbiter.



Dzień czwarty

Nidzica - Wielbark - Myszyniec - Ptaki (3.07.2008)

(t= 6.39 h śr.= 16 km/h dyst.= 107 km)

W rzece Pisa w PtakachTej nocy znowu przeżyłem trochę strachu. O g. 1.10 w krzakach obok namiotu ktoś chodził. A byłem w środku miasta, chociaż na terenie zamkniętym. Na szczęście nic się nie stało. Budzę się o g. 6.00. Otrzymuję obfite śniadanie od rodziców proboszcza. Na drogę otrzymałem chleb z masłem i sery topione. Mszę św. odprawiam o g. 7.00 w innej parafii. Jadę na zamek krzyżacki, który o tej godzinie jest pusty. Później objeżdżam Nidzicę

Po drodze za wiele się nie działo. Droga jest wyjątkowo płaska. Jak rzadko gdzie. Asfalt jest w niezłym stanie. Dobre miejsce na kontemplację. Mało miejscowości. Sklepy są bardzo rzadko. Temperatura dochodzi do 31 °C. W Wielbarku stali bywalcy budki z piwem pokazując mi drogę proszą o 3 zł na "szkocką". Na pytanie co tu jest ciekawego, słyszę odpowiedź, że życie biegnie i jest tylko picie. W tej miejscowości przebywał Napoleon i jego wojsko i dokonało ogromnych zniszczeń wespół z wojskiem carskim. Za miastem znowu jest dużo lasów. Ogólnie spokój i cisza. W Myszyńcu zwiedzam piękną kolegiatę. Zajeżdżam także na kąpielisko miejskie na Zawodziu.

Jadę powoli. Na "miękkich" przełożeniach. Traktuję ten dzień jako dzień odpoczynku. Ale 100 km muszę przejechać. Spotykam konie które same pozują do zdjęcia. Zakupy robię w Turośli. To pierwsza miejscowość w której jest sklep od prawie 20 km. Jestem na Podlasiu. W Ptakach kąpię się w rzece Pisie. Jest ona w tym miejscu bardzo rwąca i uprawiam styl pływania w miejscu. Miło rozmawiam z panią z Kolna, która przyjechała tu z dziećmi. Próbuję nad rzeką znaleźć nocleg ale jest za duży ruch. Rozbijam się niedaleko w lesie za szkołą. Kładę się o g. 22.30.



Dzień piąty

Ptaki - Kolno - Osowiec Twierdza - Suchowola (4.07.2008)

(t= 6.58 h śr.= 14.4 km/h dyst.= 101 km)

Kanał Rudzki BiebrzyW nocy długo padało. Budzika nie słyszę. Wstaję o g. 7.00 i piszę relację z dnia poprzedniego. Jest mokro i dosyć zimno. Jem batona energetycznego i wyruszam o g. 9.00. Teren jest pagórkowaty. Jadę bardzo słabo. To chyba początek kryzysu. No i te górki. Pojawia się przelotny deszcz. Temperatura spada nawet do 16 °C. Mijam Kolno. W Stawiskach chciałem się pomodlić w kościele, ale jest zamknięty. Tutaj jem spóźnione śniadanie o g. 12.00. Są to trzy słodkie bułki i mleko. O g. 13.00 na liczniku mam 40 km. Bardzo słabo.

Droga jest bardzo zła. Jadę naprawdę wolno - 12 - 15 km/h. O g. 13.00 zatrzymuję się w miejscowości Kubry na przystanku. Rozmawiam ze starszą panią, która czeka na samochód - sklep. Wiele w swoim życiu przeżyła. Zaczyna lać. Próbuję przeczekać. Jest już g. 15.00 i dalej pada. W końcu po dwóch 2 h czekania ruszam w deszczu. Jest burza. Mijam Przytuły. W Radziłowie robię zakupy na dwa dni (jutro jest niedziela). Temperatura spadła do 14 °C. Jest potężna ulewa. Jednak po 20 min. przestaje padać i wychodzi słońce. I tak jest do końca dnia.

Dojeżdżam do Doliny Biebrzy. Jestem przy Kanale Rudzkim. Zwiedzam fragmenty carskiej Twierdzy Osowiec. Przejeżdżam przez rzekę Biebrzę i kieruję się na Goniądz. Za nim spotykam trzech rowerzystów kończących swoją kilkudniową wyprawę. Razem robimy sobie zdjęcia. (Pozdrawiam). Przejechałem w końcu 100 km, a dzień się kończy. Trzeba szukać noclegu. Skręcam w las i tutaj na polance, blisko drogi ale jestem ukryty, się rozbijam.





Dzień Szósty

Suchowola - Dąbrowa Białostocka - Mikaszówka (5.07.2008)

(t= 4.40 h śr.= 14.4 km/h dyst.= 67 km)

MikaszówkaCałą noc pada. Namiot jednak świetnie wytrzymuje. Deszcz ustaje o g. 8.00 i wtedy zaczynam się pakować. Wyruszam o g. 9.40. Za chwilę dojeżdżam do Suchowoli. Jak się okazało jest to geograficzny środek Europy. Na placu przed szkołą gra holenderska orkiestra, która przygotowuje się do Europarady. Idę do przy parafialnej izby pamięci ks. Jerzego Popiełuszki, który w Suchowoli chodził do szkoły, a niedaleko stąd się urodził. Po zwiedzaniu zostaję zaproszony na obfite śniadanie. Dobrze, że jeszcze nic nie jadłem.

Jak się dowiaduję ks. Wojciech pracujący w tej parafii, z którym chwilę rozmawiam, chodzi na dalekie piesze pielgrzymki. Był np. w Rzymie do którego szedł 44 dni. Wykładowca łaciny i greki w seminarium białostockim towarzyszy mi przy posiłku. Opowiada o tutejszej sytuacji kościoła, także w relacji do prawosławnych. Dotychczas zrobiłem 9 km, ale takiej gościny się nie odmawia. Gospodyni kilka razy mi powtarza, że towarzyszy mi Matka Boża. O g. 12.00 ruszam dalej. Mijam rowerzystę, który opowiada mi o swoich dwóch sztucznych biodrach. A mimo to jedzie na rowerze. To tak do przemyślenia. Życzy mi dobrej podróży. Z wzajemnością.

Po drodze proszę o wodę miłych gospodarzy i dopytuję się o drogę. Robię im zdjęcie. Droga jest spokojna. Są długie i niezbyt strome podjazdy. Podobnie i zjazdy. Kieruję się na Dąbrowę Białostocką i Lipsk. Przejeżdżam przez Biebrzę i dalej na Mikaszówkę. Prowadzi do niej nowa wąska, ale piękna droga asfaltowa. Wręcz bajkowa. Nie ma jej nawet na mapie. W pewnym momencie słyszę jakiś hałas w lesie. Nie wiedziałem co to było. Może żubry? Okazało się, że to leśną ścieżką przepędzano krowy.

W Gruszkach proszę babcię o wodę ze studni. Woda jest bardzo orzeźwiająca. Dzisiaj jest znowu ciepło. Około 30 °C. Babcia niestety uciekła, kiedy chciałem jej zrobić zdjęcie. W Mikaszówce przebiega przez Kanał Augustowski kajakowy szlak papieski Tajemnic Światła. Tutaj Karol Wojtyła, jak niesie wieść, nie został wpuszczony na plebanię i spał w stodole. Jestem na terenie gminy drugiej co do rzadkości zamieszkania w Polsce. Pierwszą pozycję zajmuje gmina znajdująca się w Bieszczadach. Parafia liczy ok. 500 rodzin i ma 3 kaplice. Jest rozległa na 30 km. Zaczyna padać deszcz. Czekam chwilę w drewnianym kościele, który ma 100 lat. To był przelotny deszczyk. Mogę więc jechać dalej. Za miejscowością zaczyna jednak lać i błyska. Robi się nieciekawie.

Czekam ok. 1 h na przystanku. Chciałem dojechać jak najbliżej Sejn ale nie ma to sensu. Po przejechaniu ok. 5 km wracam. Dzięki uprzejmości proboszcza dostaję klucze do starej plebanii żeby tam przenocować. Dostaję także klucze do kościoła i sam odprawiam Mszę św. Później obchodzę całą wioskę. Deszcz jeszcze siąpi. Mam okazję w spokoju przemyśleć całą trasę. Stwierdzam, że wypad do Wilna byłby zbyt szalony. Na biodrze wyskoczył mi jeszcze nieprzyjemny wrzód. Rezygnuję więc z tego wyjazdu. Robię małe pranie i biorę prysznic w ciepłej wodzie.



Dzień siódmy

Mikaszówka - Dąbrowa Białostocka - Różanystok - Sokółka (6.07.2008)

(t= 5.17 śr.= 14.6 km/h dyst.= 77 km)

Bajkowa drogaRano zastanawiałem się, czy nie zostawić tu rzeczy i pojechać do Sejn, ale okazało się to niemożliwe. O g. 9.00 odprawiłem Mszę św. i pojechałem z proboszczem do Rudawki. Zwiedzam śluzę i punkt graniczny z Białorusią. Granica przebiega przez środek kanału Augustowskiego. Uprzejmy strażnik graniczny opowiada mi jak to niektórzy przekraczali granice bez wizy i wracali po dwóch tygodniach z Mińska. Dziękuję pięknie proboszczowi i na trasę ruszam o g. 12.30. Jest słonecznie. Wracam tą samą bajkową drogą do Lipska. Tym razem zajeżdżam do Dąbrowy Białostockiej. Jak dla mnie nie jest za ciekawa.

Kieruję się na sanktuarium maryjne w Różanymstoku. Gospodarzą tutaj księża Salezjanie. Na wzgórzu wznosi się piękna Bazylika Mniejsza pw. Ofiarowania NMP, a w niej łaskami słynący Obraz Różanostockiej Wspomożycielki. Akurat jest niedzielna Msza św., więc wszystko oglądam tylko z zewnątrz. Można skorzystać z darmowych toalet, zresztą bardzo porządnych. Jest tutaj także Dom pielgrzyma. Strona sanktuarium to: www.rozanystok.salezjanie.pl. Teraz najbliższa miejscowość docelowa to Sokółka. Jadę wolno - do 17 km/h. W pewnym momencie czuję uślizgi tylnego koła. Nie mogę zapanować nad rowerem. Patrzę się czy może jest rozcentrowane. Ale nie. Okazuje się, że została przecięta opona na 0.5 cm i przebita dętka. Napompowałem dętkę, ale po pewnym czasie jest to samo.

Nie chce mi się już zmieniać dętki więc pompuję tak kilka razy. W Sokółce jestem o g. 19.00. Właśnie skończyła się Msza św., ale nie zastałem żadnego z księży. Kieruję się na Bohoniki. Zaczyna jednak lać i wracam nad zalew w Sokółce. Tutaj jako jedyny biorę kąpiel i szukam noclegu. Znajduję go w zagajniczku przy cmentarzu. Tu są najpewniejsi sąsiedzi.



Dzień ósmy

Sokółka - Bohoniki - Krynki - Kruszyniany (7.07.2008)

(t= 4.48 h śr.= 13.2 km/h dyst.= 64 km)

Meczet w BohonikachPobudkę mam o g. 7.00. Po modlitwie porannej wymieniam dętkę. Podklejam również oponę specjalną łatką, którą pierwszy raz wziąłem ze sobą i od razu się przydała. Ruszam o g. 9.35 ponownie w stronę Bohonik. Znajduje się tutaj meczet tatarski. Dojeżdżam tam po 6 km. Na początku wsi spotykam babcię. Mówię jej dzień dobry. Odpowiada mi i z rozmowy dowiaduję się jak to różni tacy przejeżdżają i chyba nie mają języka, bo nic się nie odezwą. Polecam więc mówienie "dzień dobry" albo "Szczęść Boże".

Dalej słyszę, że ci którzy tu przyjeżdżają pojechaliby lepiej do Częstochowy. A muzułmanie to nawet nie umieją się przeżegnać. Ale pan to chyba nie z Polski - stwierdza - rozmawiając ze mną po polsku. Jak to nie, dziwię się, jestem z Wielkopolski. No tak, pan to mówi taką czystą polszczyzną a my z naleciałościami ze Wschodu. Tak żeśmy sobie pogadali. W wiosce są 4 rodziny tatarskie. Nocleg można znaleźć u przewodniczki po meczecie, Tatarki za 20 zł. Zwiedzam cmentarz muzułmański (mizar) i meczet a w między czasie zamawiam jedzenie w muzułmańskim domu pielgrzyma. Bardzo dobre i pożywne - polecam. Wszystkie dania są na fotografiach.

W Polsce są tylko dwa funkcjonujące zabytkowe drewniane meczety. Drugi jest w Kruszynianach. Postanawiam jechać i tam, chociaż trzeba nadrobić 20 km. Po drodze widzę jakieś dziwne zachowanie spotkanych przy drodze Białorusinów. Pewnie chodzi o przemyt. Przez kilka kilometrów towarzyszę Mariuszowi, który zmierza do wujostwa na kolonie. Od miejscowości Babiki pojawia się pofałdowany przez samochody szutr oraz spore górki. Znowu bardzo wolna jazda. Jadę coraz bardziej turystycznie. Widoki są bardzo piękne. Temperatura do 27 °C. Po drodze spotykam dwie dziewczyny z Poznania które wyjechały na 9 dniową wyprawę. Chwilę rozmawiamy i robimy sobie zdjęcie (Pozdrawiam). Życzymy sobie dobrej podróży.

W Jurowlanach proszę gospodarza o wodę. Ten proponuje mi nocleg z ciepłym posiłkiem. Wcześniej gościł Słowaka rowerzystę i był bardzo zadowolony z rozmowy z nim. Jednak dziękuję, ponieważ przejechałem dopiero 20 km. A i stan gospodarza nie jest najlepszy. Droga jest bardzo wyczerpująca. Od Krynek na szczęście zaczyna się asfalt. Dojeżdżam do meczetu w Kruszynianach. Ma on 200 lat i w sezonie otwarty jest od g. 9.00 do 19.00. Chciałem jechać w stronę Supraśla, ale widzę informację o Szlaku Ekumenicznym wokół zalewu i postanawiam zostać. Tym bardziej, że wrzód, który mi wyskoczył na biodrze boli coraz bardziej (urósł do 5 cm). Nocuję w "Dworku pod lipami". Za nocleg na poddaszu ze śniadaniem płacę 40 zł. To mój pierwszy płatny nocleg.

Robię objazd dosyć ciekawej trasy ekumenicznej, ale już bez bagażu i wracam na kolację na g. 19.00. Zamawiam sobie pierogi domowe. Jutrzejszy dzień przeznaczę przede wszystkim na leczenie wrzodu. Trochę pochodzę po wiosce i jeszcze raz obmyślę trasę.



Dzień dziewiąty

Kruszyniany - Supraśl - Białystok - Kuriany (9.07.2008)

(t= 4.57 h śr.= 14.9 km/h dyst.= 74 km)

Cerkiew w SupraśluPo całym dniu obijania się trudno się ruszyć i chyba dlatego wyjeżdżam dopiero o g. 10.00. Wcześniej robię zdjęcie szefowej dworku. Wczoraj byłem tam jedynym gościem. Z wrzodem jest już znacznie lepiej. Nie powinien więc stanowić problemu. Po niecałej godzinie jestem w Krynkach. Oglądam tu ruiny starej synagogi i kościół katolicki. Kieruję się na Białystok. Teren jest pagórkowaty. W oddali widzę dwóch sakwiarzy, którzy jednak jadą szybciej ode mnie. Spotykam również miejscowego, którego bardzo "suszyło" dlatego prosił mnie o wodę. Zastrzegał się, że jest zdrowy. Około 10 km od Supraśla zaczyna padać. Inny samotny turysta rowerowy schował się na przystanku. Ja po przebraniu się w strój przeciwdeszczowy postanawiam jechać dalej.

Na przedmieściu Supraśla rozmawiam z dwójką sympatycznych Holendrów, którzy akurat schowani przed deszczem kończyli lunch. Do Szczecina przyjechali pociągiem i rowerami jadą do Warszawy. Stamtąd wracają do siebie pociągiem. Najpierw do granicy. Później przekraczają ją rowerami i dalej znowu pociągiem. Tak wychodzi taniej. W Supraślu zwiedzam cerkiew w stylu obronnym i rozmawiam z sympatycznym zakonnikiem. Robię kilka zdjęć, a później składam ofiarę. Kiedy już wychodziłem zakonnik proponuje mi obiad. Chętnie korzystam, choć niedawno trochę zjadłem. Jedzenie jest pyszne i bardzo obfite tak, że część ziemniaków i gołąbka muszę zostawić. Zwiedzam także małą cerkiew i dziękuję zakonnikowi. Później idę do muzeum ikon - są tam głównie zwroty z przemytu.

Czy warto tam pójść?. Przyjedź i zobacz. Wyszło słońce. Zrobiło się bardzo ciepło (30 °C). Do Białegostoku prowadzi mnie nowo otwarta droga rowerowa. Dojeżdżam do centrum o g. 18.00. Mszę św. odprawiam w archikatedrze białostockiej. Kościelny zostawił mi specjalnie zapalone światło, bym mógł zrobić zdjęcia. Na chwilę jadę do niedalekiej cerkwi.

Ponieważ robi się późno, a ja niewiele przejechałem, dosyć szybko wyjeżdżam z Białegostoku. Po drodze miejscowa dziewczyna pyta mnie się jak sobie radzę z taką zmienną pogodą. Krótko tłumaczę jej mój strój przeciwdeszczowy. Jest niestety duży ruch na drodze bo jadę krajówką. Do tego zaczyna padać i robi się ciemno. Próbuję znaleźć nocleg w Kurianach dzwoniąc do domów, ale nikt nie otwiera. Ostatecznie ląduję w lesie tylko jakieś 50 m od najbliższego domostwa. W tym czasie pada już bardzo mocno.



Dzień dziesiąty

Kuriany - Narew - Białowieża - Hajnówka (10.07.2008)

(t= 6.40 h śr.= 16.8 km/h dyst.= 108 km)

Pomnik ŻubraPobudkę mam o 7.30. Modlę się, jem śniadanie i pakowanie. Wyjeżdżam o g. 9.30. Temperatura jakieś 22 °C. Najpierw dalej jadę 19 - nastką (około 8 km) do Zabłudowa. Tutaj obok siebie znajduje się kościół i cerkiew. Różnica jest taka, że kościół jest otwarty a cerkiew zamknięta. Tak zresztą jest najczęściej. W Trześciance spotykam księdza prawosławnego, który sam proponuje mi otwarcie cerkwi. Mówi, że przed chwilą byli tutaj Szwajcarzy. Cała wioska, z wyjątkiem jednej pary mieszanej, to wyznawcy prawosławia (220 osób). W sklepie spożywczym robię zakupy i spożywam lekki posiłek.

W Narwi kościół i cerkiew także są położone obok siebie. W kościele sprzątają panie. Chwilę z nimi rozmawiam. Na zewnątrz robotnik, który wziął mnie za Francuza, chciał mieć zdjęcie. Później wytłumaczył mi gdzie co jest ciekawego. Po drodze mijam starszą panią, która jak sama mówi, jedzie sobie "pomalutku" na rowerze. W Dubinach oglądam cerkiew i drewnianą zabudowę miejscowości. Dojeżdżam do Hajnówki o g. 15.30. Postanawiam szukać noclegu i bez bagażu jechać do Białowieży. Pytam się o taką możliwość w informacji turystycznej. Blisko tego miejsca jest "Przyjazny Dom" na ul Bocznej u p. Krystyny. Cena 35 zł za sam nocleg. Zostawiam tam co niepotrzebne i jadę do Białowieży. To jest odległość ok. 21 km. Po drodze zajechałem do pokazowego rezerwatu żubrów. Na Mszy św. jestem o g. 18.00 w Białowieży.

Zwiedzam park i dawny dworek carski. Na obiadokolację pojechałem do baru. Zamawiam schabowy, frytki i surówkę oraz herbatę. Tam poznaję miłą rodzinkę z Warszawy, która przyjechała tu na kilka dni. Robi się ciemno i trzeba wracać. Jadę bardzo szybko - wiadomo bez bagażu. Później biorę prysznic, modlitwa i spać.




Dzień jedenasty

Hajnówka - Kleszczele - Grabarka - Stare Buczyce (11.07.2008)

(t= 6.31 h śr.= 15.5 km/h dyst.= 101.5 km)

Święta Góra GrabarkaBudzę się o g. 7.20. Ponieważ chciałem wyruszyć wcześniej to chyba dlatego wyjeżdżam dopiero o g. 10.00. Jest gorąco od samego rana. Temperatura nawet 31 °C. Wyjeżdżając z Hajnówki na Kleszczele zobaczyłem otwartą, bo remontowaną cerkiew. Dzięki temu bez problemów mogłem tam wejść. W Dubiczach Cerkiewnych główną atrakcją jest cerkiew. Tam znajduje się też schronisko młodzieżowe. Po drodze spotykam Zdzisława z Katowic, który przemierza trasę w odwrotnym kierunku niż ja. Chwilę z nim rozmawiam. Droga jest płaska. Dopiero po 40 km jest trochę z górki.

Od Mielnika droga jest bardzo pagórkowata. Widać że jest to miejscowość wypoczynkowa. Na Świętą Górę Grabarkę - sanktuarium prawosławne - dojechałem o g. 16.40. Muszę się spieszyć, ponieważ wstęp na zwiedzanie świątyni jest do g. 17.00. Ale dzięki temu uczestniczę w modlitwie sióstr. Jest tam też cudowne źródełko z bardzo dobra wodą. Docieram do przeprawy promowej w Niemirowie. Pracuje tam miły i rozmowny promowy. Nie wie jednak gdzie jest Wielkopolska. Zresztą nie on jeden. Koszt przeprawy to 5 zł. Dalej jadę wzdłuż Bugu. Jakiś fragment nawet bezpośrednio. Kierowcy trąbią z sympatii.

Na kolację jem pastę rybną kupioną jeszcze w Hajnówce. Dzisiaj jest piątek. Ostatnie kilometry jadę z mężczyzną, który teraz mieszka w Szczecinie. Opowiada mi o dawnych posiadłościach Bublów - m.in. kandydata na prezydenta. Przejechałem już 100 km i nie chce mi się jechać dalej, chociaż Janów Podlaski jest blisko. Zajeżdżam do gospodarstwa agroturystycznego w Starych Buczycach. Okazuje się, że tutaj przez dwa dni mieszkał spotkany dzisiaj przeze mnie Zdzisław z Katowic. Mam nawet ten sam pokój. Jak mówi gospodarz - "pokój rowerzystów". Nocleg kosztuje 20 zł. Jest bardzo przytulnie. Mam także telewizor.



Dzień dwunasty

Stare Buczyce - Janów Podlaski - Terespol - Kodeń - Dolhobrody (12.07.2008)

(t= 6.55 h śr.= 14.7 km/h dyst.= 102 km)

Janów Podlaski stadninaWstaję o g. 7.20. Wyjeżdżam zaś o g. 9.00. Od rana jest bardzo ciepło. Dzisiaj temperatura sięga nawet 37 °C. Po kilku kilometrach jestem już w Janowie Podlaskim. Najpierw objeżdżam rynek, a później jadę do słynnej stadniny koni. Jest ich ponad 500. W sierpniu odbywa się tu jedna z najważniejszych aukcji koni na świecie. Jak mi powiedział stajenny, sprzedaje się je przez cały rok tylko nie te najlepsze. Dzięki jego informacjom udaję się na tył stadniny, gdzie w odległości 500 m jest granica na Bugu z Białorusią.

Spotykam tam bardzo miłych strażników granicznych. Stajenny mnie przed nimi ostrzegał, ale ja sam ich zaczepiłem i sobie troszkę porozmawialiśmy. Z daleka myśleli, że w ich kierunku jedzie jakiś quad albo motocykl. Jadę piękną drogą nad Bugiem. Trochę przez przypadek trafiam do Sanktuarium Męczenników Podlaskich w Pratulinie. Tam się modlę i chwilę odpoczywam. Korzystam także z publicznej, dobrze urządzonej toalety. Na tę temperaturę była dla mnie zbawienna.

Przypadkowo spotkane chłopaki proszą mnie o pompkę, bo uchodziło im powietrze z wentyla. Opowiadam im o moim wyjeździe. Strażnicy graniczni mówili mi bym skręcił koło czołgu na Bug. Korzystam z ich rady i trafiam do Szwajcarii Podlaskiej. To kraina wąwozów i dziczy Bugu. Od Terespola droga jest znacznie gorsza. Goni mnie burza (błyskawice w oddali). Zrywa się wiatr, ale udaje mi się przed nią uciec. W Kodniu spóźniłem się na Mszę św. o g. 18.00. Trafiam za to do cerkwi gdzie ksiądz prawosławny miał wyjątkowo krótkie nabożeństwo ze względu na problemy z gardłem. Dzięki temu mogę wejść do środka i porobić trochę zdjęć. Porozmawiałem też z wiernymi.

W miejscowości Kuzawka droga praktycznie biegnie wzdłuż samej granicy. Jadę skokami. Co 10 km robię odpoczynek. Po przejechaniu 100 km zobaczyłem kościół w mijanej wiosce Dolhobrody. Zaraz tam się udałem w nadziei znalezienia noclegu. Księdza jednak nie ma. Przez miejscowych zostaję skierowany do sołtysa, który miał prowadzić agroturystykę. Tam znajduję nocleg.



Dzień trzynasty

Dolhobrody - Włodawa- Chełm - Rejowiec (13.07.2008)

(t= 6.11 h śr.= 14.3 km/h dyst.= 88 km)

ChełmDzisiaj jest niedziela. Pobudkę robię sobie o g. 7.30 by zdążyć na Mszę św. o g. 9.00. Za nocleg dałem 20 zł. W nocy padało. Widać jednak, że będzie bardzo gorąco. Msza św. trwała 1 h. Temperatura sięga 37 °C. Jest jednak więcej cienia niż wczoraj. Droga lekko pagórkowata. We Włodawie objeżdżam rynek. Zaglądam do kościoła i rozmawiam z batiuszką w cerkwi. Jest tutaj 80 parafian. Jadę przez Mszannę.

Ruch samochodów jest bardzo duży. Większość jedzie z albo na jezioro Białe. A że jest wielki upał to nie ma się co dziwić. Obok drogi zobaczyłem niszczycielską potęgę przyrody. Powalone drzewa złamane jak zapałki. To tydzień temu przeszło tornado trwające tylko kilka sekund. Elementy dachu z pobliskiego domu znalazły się 3 km od tego miejsca.

W taki upał piję ok. 5 litrów napojów. Nie może zabraknąć tabletek musujących z magnezem (na skurcze) i wapniem. Mimo olbrzymiego ruchu i remontu drogi udało mi się jakoś dojechać do Chełma. Miasto usytuowane jest na Górze Chełmskiej dlatego jest takie pagórkowate. Jest na co popatrzeć. Są tutaj jedyne na świecie podziemia kredowe, zespoły sakralne, zabytki archeologiczne, zabytkowe układy urbanistyczne, zespoły architektoniczne, zabytki malarstwa itp.

Spotkany mężczyzna mówi mi, że z Chełma do Zamościa lepiej jechać przez Rejowiec bo tam są mniejsze górki, a na "17" jest pobocze. Sam się chciałem kierować na Kraśniczyn. Zrobił mi też zdjęcie przed bazyliką. Droga krajowa rzeczywiście miała pobocze. Po drodze nie ma co zwiedzać. Za to czerpie się przyjemność z jazdy. Do Rejowca dojechałem o g. 20.30. Nocleg znalazłem w restauracji "Arianka". Kosztuje 40 zł. Wieczorem idę do parku i pałacu. Miasto zostało założone przez Mikołaja Reja stąd jego nazwa. Oglądam wiadomości w telewizji a później biorę prysznic i po modlitwie idę spać.



Dzień czternasty

Rejowiec - Krasnystaw - Zamość - Józefów (14.07.2008)

(dyst.= ok. 80 km)

ZamośćBudzę się o g. 7.30. Noc przebiegła spokojnie. Restauracja była zamknięta do g. 8.00. Jak zawsze został włączony alarm tak, że nie miałem szansy wyjść wcześniej, ale o tym zostałem wcześniej powiadomiony. Na śniadanie zamawiam jajecznicę z chlebem i herbatę. Płacę "tylko" 9 zł. Jadę do pałacu by zobaczyć go za dnia. Prezentuje się całkiem nieźle. Później kieruję się na Krasnystaw. Od początku jest bardzo ostry podjazd. Ma on nawet 8%. Jest bardzo duży ruch, szczególnie ciężarówek. Na szczęście jest pobocze. W miejscowości Krupe zwiedzam ruiny zamku.

W Krasnymstawie widzę wielkie inwestycje z funduszy unijnych. Rozkopano cały rynek. Przeznaczono na niego 15 mln zł. Budowany jest także stadion za 13 mln zł. Tego dowiedziałem się od pracujących tu brukarzy. Idę na pocztę i odsyłam do domu 6,5 kg bagażu z sakwami przednimi. Od razu czuć różnicę. Teraz zupełnie inaczej się jedzie. Bez problemu na pieszo prowadzę rower po mieście, co wcześniej nie było takie łatwe. Za Krasnymstawem jest bardzo długi podjazd. Temperatura jest bardzo zmienna (22 - 30 °C). Zależnie od tego czy jest słońce czy go nie ma.

W Zamościu jestem około g. 16.00. Jadę do parku miejskiego. Tam kryję się przed przelotnym deszczem. Spotykam woźniców wożących turystów. Przejażdżka wokół rynku przez 10 min. to koszt 30 zł. Na dalszej trasie przejażdżka przez ok. 20 min. kosztuje 50 zł za wszystkich. Jestem na słynnym rynku zamojskim. Podziwiam piękne kamienice i ratusz. Zaczyna dość mocno padać ok. g. 17.30. No cóż trzeba jechać dalej bo zrobiłem niezbyt wiele kilometrów. Po pół godzinie przestaje padać. Za Zamościem jest wiele miejscowości przechodzących jedna w drugą. Później jest bardziej dziko. Niestety zepsuł mi się licznik dlatego przejechane odległości podaję odtąd orientacyjnie.

Kieruję się na Krasnobród. Muszę podjechać na jak dotychczas najwyższe wzniesienie. Było to prawie 300 m npm. Myślałem że już stanę ale jakoś się udało. Później jest ostry i długi zjazd. I dalej płasko. I znowu podjazdy, ale już nie tak strome. Robię się głodny więc wyciągam jedzenie. Rozglądam się czy nie znajdę tutaj noclegu, ponieważ pora już jest późna (po g. 20.00). Z tym nie ma większego problemu ponieważ znalazłem się w środku lasu. Trzeba tylko znaleźć jakieś w miarę płaskie miejsce. Po rozbiciu namiotu słyszę odgłosy zwierząt wcześniej mi nie znane. Ich dźwięk koi mnie do snu.



Dzień piętnasty

Józefów - Tarnogród - Leżajsk - Zielonka (15.07.2008)

(dyst.= ok. 115 km)

Leżajsk - bazylika ZwiastowaniaOd samego rana pada. Próbuję przeczekać deszcz. Wyruszam w końcu o g. 11.45 bo dalej nie ma co czekać. W namiocie jest temperatura 18 °C, na zewnątrz zaś 16 °C. W drodze zatrzymuję się przy cmentarzu wojennym. Kiedy robię zdjęcia to wolno jadąc obserwuje mnie policja. Muszę wyglądać bardzo podejrzanie. Do Aleksandrowa dojechałem po 1 h jazdy z 5 min. przerwą. Bardzo ładna i zadbana miejscowość ale wyjątkowo długa. Jechałem przez nią ponad 0,5 h. W sklepie, gdzie robię zakupy, zbiera się chyba całe meliniarstwo z okolicy. Biedne ekspedientki.

O g. 14.00 przestaje padać. W Nowym Majdanie skręcam na Tarnogród. Ruch jest bardzo duży. Dopiera teraz zauważyłem, że wybrałem trasę Lublin - Przemyśl. Droga biegnie zauważalnie w dół. W Tarnogrodzie odbijam na Krzeszów. Od razu zrobiło się spokojniej. Podziwiam piękne krajobrazy. O g. 16.00 wychodzi nawet słońce. Jest 19 °C. Skręcam na Leżajsk. Nawierzchnia w dużej części jest nowa. Za to stare fragmenty są do niczego. W Leżajsku jest tylko czas na to, by szukać klasztoru i i pędzić na Mszę św. Jestem o g. 17.55 przed zakrystią. Msza św. jest o g. 18.00. Pokazuję dokumenty kapłańskie, bo po stroju trudno mnie rozpoznać.

Po Mszy św. robię kilka zdjęć klasztoru. Zakonnik z którym rozmawiam nie wierzy, że dojadę na czas do Gródka. Mówi, że stąd pochodzi i wie że zaczynają się górskie premie. Mam zaproszenie na kolację, ale dziękuję bo trzeba jechać dalej. Cel to Sokołów Małopolski. Niestety nie znalazłem tutaj noclegu, a zrobiło się już ciemno. Jest g. 20.20. Najbliższy motel jest za około 17 km. Postanawiam tam jechać. Kiedy robi mi się zimno staję w Zielonce by założyć kurtkę. Akurat z domu wyszedł mieszkaniec wioski i pytam się go czy nie ma tu jakiejś możliwości noclegu. Po chwili zastanowienia wpuszcza mnie do domu zmarłej babci. Widać jej duch zadziałał. Sądząc po obrazach to była bardzo pobożna.

W domu nie ma bieżącej wody, ale napełniam bidony u tego gospodarza. Biorę prysznic z bidonu. Jeden litr wody to aż zanadto. Po dojściu do wprawy prawie nie wiadomo co robić z taką dużą ilością wody. W domu rozkładam jeszcze mokry namiot i pokrowiec na rower. Mam własne łóżko. Pan Bóg przewidzi.



Dzień szesnasty

Zielonka - Kolbuszowa - Przecław - Tuchów (16.07.2008)

(dyst.= ok. 100 km)

Kolbuszowa Muzeum Kultury LudowejNa noclegu udało się wysuszyć namiot i pokrowiec na rower. Dziękuję gospodarzowi i daję mu 10 zł chociaż nie chce przyjąć. Narzeka na ceny żywca. Dwadzieścia lat temu kilogram kosztował 4,5 tys. zł. Dzisiaj 4,50 zł czyli w przeliczeniu tyle samo. A ceny wszystkiego poszły w górę. Ruszam o g. 9.00. Do Kolbuszowej jest dosyć duży ruch. Także ciężarowy, ale idzie wytrzymać. Zakupy robię w Raniżowie. W Kobuszowej jadę do skansenu. Jest dość rozległy i ciekawy. Polecam jego zwiedzenie.

Później skręcam na Niwiska. Tutaj jest o wiele mniejszy ruch. Nawierzchnia taka sobie. W Przecławiu zwiedzam zespół pałacowo - parkowy. Mijam duże i bogate miejscowości wypoczynkowe na rzeką Wisłoką. Jest nowa nawierzchnia drogi. Od Lipin znów asfalt do niczego. W Pilznie odprawiam Mszę św. Dowiaduję się, że wikariusz z którym razem odprawiałem był wyświęcony dokładnie wtedy co ja tzn. 29.05.1993 r.

Pokazuje mi drogę do Tuchowa na Szynwald. Żegnam się i jadę dalej. Czeka mnie najtrudniejszy jak dotąd podjazd. Jest 100 m różnicy poziomów. Około 320 m npm. Pierwszy raz byłem cały mokry od wysiłku. Trzeba wiedzieć, że na południe od Tarnowa są po prostu góry. Zostałem skierowany na Zalasową. Dzisiaj miałem największą prędkość maksymalną. Ponieważ nie działa mi licznik mogę tylko powiedzieć orientacyjnie, że było to ok. 70 km/h. Nocleg znajduję u gościnnych Redemptorystów w Tuchowie. Już po zgaszeniu światła pochylając się uderzyłem w kierownicę roweru. Odruchowo się odsunąłem i uderzyłem głową o ścianę. Dobrze, że przeżyłem.



Dzień siedemnasty

Tuchów - Ciężkowice - Jamna - Gródek n/Dunajcem (17.07.2008)

(dyst.= ok. 60 km)

Budzę się o g. 7.20. Coś przeskoczyło mi w szyi. Dwa razy musiałem uspokajać młodzież (po g. 2Skamieniałe Miasto3.00), która tutaj przebywała. Takich rzeczy na pewno nie ma w lesie. Biorę za to prysznic. Mszę św. odprawiam w sanktuarium u Redemptorystów. Zostaję zaproszony na bardzo smaczne śniadanie. Brat Łukasz oprowadza mnie po przepięknym ogrodzie zakonnym. Jak ktoś chce to u Redemptorystów można zanocować. Może korzystać także z wyżywienia. Wyjątek to czasu odpustu od 1 - 9 lipca, kiedy jest problem z wyżywieniem.

Robię sobie kanapki na drogę, pakuję się i wyjeżdżam. Jest to odcinek drogi znany mi sprzed 2 lat. Dojeżdżam do Ciężkowic. A tu już jest Skamieniałe Miasto. Przed 2 laty tylko przejechałem obok. Teraz planuję trochę tutaj pochodzić. Rower zostawiam lekko zabezpieczony na parkingu. Jest tutaj bardzo specyficznie, ale bardzo ładnie. To miejsce jest unikatowe nawet na skalę europejską. Po zwiedzaniu kupuję sobie na parkingu herbatę i jem swoje kanapki. Nasycony kieruję się na Jastrzębią. Przy pierwszym drogowskazie - Jamna - skręcam. Później jest i drugi - Jamna - 4 km.

Jest tak stromo, że 3 km podprowadzam rower. To przecież są góry. W kościele w Jamnej trafiam na koronkę do Bożego Miłosierdzia. Na chwilę zjeżdżam do ośrodka. Korzystam z toalety i w drogę. To już ostatni odcinek przed Gródkiem. Zjazd jest bardzo ostry i do tego jest bardzo wąsko. Cały czas trzymam ręce na hamulcu. Wszystko działa jak należy. Po przejechaniu 7 km do krzyżówki, zostało mi jeszcze 8 km do Gródka. Jeden fragment ok. 1 km muszę przejść. Na miejscu w Gródku nad Dunajcem jestem o g. 17.30. W recepcji od razu się pytają czy przyjechałem rowerem, bo pamiętają mnie sprzed dwóch lat. Otrzymuję jedynkę i mogę cieszyć się rekolekcjami.



Dzień osiemnasty

Gródek n/Dunajcem - Wielogłowy - Nowy Sącz (22.07.2008)

(dyst.= ok. 28 km)

Zamek w Nowym SączuZakończył się czas rekolekcyjnego szaleństwa. O g. 7.30 odprawiam ostatnią Mszę św. Jem śniadanie. A później pamiątkowe zdjęcia i pożegnania. Żal odjeżdżać. Czeka mnie krótki odcinek do Nowego Sącza skąd mam pociąg do Torunia. Na początku jest lekki podjazd i przyjemna jazda wzdłuż jeziora Rożnowskiego. Później stromy i długi podjazd. Pokonuję go z dwoma odpoczynkami. Zjazd do Wielogłowy jest bardzo kręty i trzeba zachować ostrożność, a ręce trzymać cały czas na hamulcu. Później jest już płasko.

Jadę drogą krajową na której jest duży ruch dlatego często korzystam z chodnika. Objeżdżam Nowy Sącz. To ładne i przytulne miasto. Przy zamku starszy pan, trochę przygłuchawy, opowiada mi jak w czasie II wojny w istniejącym jeszcze zamku Niemcy mieli skład amunicji. Ktoś ją wysadził a przy okazji i zamek. Niektóre kamienie znaleziono 2 km od zamku.

W restauracji zamawiam sobie obiad. A następnie kupuję bilet na PKP (60 zł plus 4.50 zł za rower) i wracam do centrum. Zwiedzam zabytkowy cmentarz i jeszcze raz odwiedzam rynek. Pociąg jest punktualny. Wyjeżdżam o g. 18.12.



Dzień dziewiętnasty

Toruń - Piwnice - Łążyn - Ostromecko - Bydgoszcz (23.07.2008)

(dyst.= ok. 90 km)

Ratusz w ToruniuPo całonocnej jeździe pociągiem dotarłem do Torunia o g. 7.25. Jadę do punktu widokowego na stare miasto. Mijam camping na którym jest mnóstwo ludzi. Przez most docieram do starówki. O g. 9.00 odprawiam Mszę św. u Jezuitów. Później zostaję poproszony na śniadanie. Jak się okazuje Jezuici są bardzo rowerowi. Jeden z nich przejechał nawet w te wakacje 160 km w jeden dzień. Zwiedzam sobie stare miasto. Obowiązkowo kupuję toruńskie pierniki. Docieram do fortów obronnych. Trochę trwa nim wyjadę z miasta. Pozostaje po nim miłe wrażenie.

W Piwnicach oglądam z daleka potężne radioteleskopy. Później dojeżdżam do Zamku Bierzgłowskiego. Jak sama nazwa wskazuje znajduje się tutaj zamek krzyżacki teraz pod opieką Caritas. Jadę Doliną Dolnej Wisły. Zahaczam też o szlak rowerowy wytyczony pomiędzy Toruniem a Bydgoszczą. Wiedzie ona przez lasy, dolinki i wśród pól. W większości jest asfalt.

Temperatura sięga 30 °C. W Ostromecku odpoczywam trochę w parku pałacowym. Mam już naprawdę niedaleko do domu. Przejeżdżam kilometrowy most na Wiśle i jestem w Bydgoszczy. Po drodze wjeżdżam na chwilę do mechanika w sklepie rowerowym, by podzielić się przebytą wyprawą. Później ścieżką rowerową jadę w stronę centrum. Jeszcze przejazd przez most na Brdzie i już jestem w domu rodzinnym. Tutaj przywitania, rozmowy, kolacja, kąpiel i spać. Przedostatni dzień został zakończony.



Dzień dwudziesty

Bydgoszcz - Koronowo - Górka Klasztorna - Złotów (24.07.2008)

(dyst.= ok. 128 km)

Katedra w BydgoszczyDzisiaj przede mną ostatni fragment trasy. Żegnam się z rodziną i wyruszam. Bydgoszcz to moje rodzinne miasto, więc jest mi dobrze znane. Jadę przez Piaski. Tutaj znajduje się sanktuarium zawierzenia Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej wzniesione jako dar Roku Jubileuszowego 2000. Kieruję się na Koronowo. W Samociążku nad jeziorem kupuję sobie smażoną rybę na obiad. Prowadzi mnie międzynarodowy szlak rowerowy R1.

Jest bardzo gorąco. Temperatura sięga 32 °C. Zwiedzam Koronowo. Przejeżdżam przez Brdę i ostro pedałując pod górkę kieruję się na Mroczę. W Bieniszewie udaję się do sanktuarium maryjnego. Kościół jest otwarty więc mogę się trochę pomodlić. To już drugie dzisiaj sanktuarium maryjne. Będzie jeszcze jedno. Nie spieszę się za bardzo. Mam dzisiaj zapewniony nocleg u siebie. Z Mroczy jadę przez Witosław i Dębno. Tutaj spotykam rolników, którzy stoją w ogromnej kolejce do punktu skupu rzepaku. Z jednym z nich rozmawiam. Czeka już 26 h, a jak się nie załapie na tę zmianę to poczeka jeszcze 12 h. Taka jest dola rolnika.

Teraz przede mną już trzecie dzisiaj, najstarsze w Polsce, sanktuarium maryjne w Górce Klasztornej. Jetem tutaj o g. 20.00. Spotykam znajomą rodzinę Kochańskich z Bydgoszczy. Chwilę z sobą rozmawiamy. Przyjechali tutaj na rekolekcje oazowe jako animatorzy muzyczni. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie. Z Górki wyruszam o g. 20.50. Szybko robi się ciemno. I po zachodzie słońca dojeżdżam do Złotowa. Na tym kończę tegoroczną, bardzo owocną wyprawę. Życzę wszystkim podobnie udanych.

Podsumowania

Opisane przez ks. Grzegorza Kortasa • od 30 czerwca do 24 lipca 2008 roku • 1750 km

Podsumowania

Jazda

  • Dni jazdy - 20
  • Dni bez jazdy - 6
  • Czas wyprawy: od 30 czerwca do 24 lipca 2008 roku
  • Wypadki - 0
  • Przebytych kilometrów - 1750 km

Przydatne strony:


ks. Grzegorz Kortas





statystyka

Ryba Maj 2008 © ks. Grzegorz Kortas